W ostatnich godzinach Donald Trump już po raz drugi stracił dostęp do swojego konta na Twitterze - tym razem na nieokreślony czas. Jako powód podano "ryzyko dalszego podżegania do przemocy". Wcześniej, jeszcze w trakcie zamieszek, do których doszło na Kapitolu, Twitter zablokował prywatny profil Trumpa - obserwowany przez 88 mln użytkowników - czasowo, ostrzegając, że kolejne naruszenia zasad portalu na prezydenckim koncie, będą skutkowały jego bezterminowym zawieszeniem.
Strata jest o tyle bolesna, że Twitter był jednym z symboli prezydentury Trumpa i właściwie podstawowym kanałem komunikacji między nim a wyborcami. Ustępujący przywódca USA prowadził za jego pomocą kampanię wyborczą, politykę wewnętrzną i zagraniczną. Jego ostatnie tweety dotyczyły przede wszystkim rzekomego sfałszowania wyborów prezydenckich i często były opatrywane ostrzeżeniami przez administrację portalu.
Dwa ostatnie wpisy Trump opublikował w piątek. W pierwszym napisał o "75 milionach wspaniałych amerykańskich patriotów", którzy na niego zagłosowali (to zaokrąglona liczba, Trump zdobył 74,2 mln głosów). Napisał, że będą oni mieli "ogromny głos" przez długi czas w przyszłości i "w żaden sposób nie będą znieważani lub traktowani nie fair". W drugim wpisie poinformował (bez wspominania Joe Bidena z nazwiska), że nie pojawi się na inauguracji prezydenta 20 stycznia. Będzie to pierwszy taki przypadek od 152 lat.
Właśnie na Twitterze permanentną blokadę konta Trumpa skomentował ironicznie Donald Tusk.
Będę tweetował tak czy siak. Donald T.
- zażartował szef Europejskiej Partii Ludowej i były polski premier.
To nie pierwszy wpis Tuska na temat wydarzeń, które rozegrały się w Waszyngtonie. W czwartek, czyli dzień po zamieszkach, polityk napisał: "Wszędzie jest jakiś Trump, więc każdy z nas musi bronić Kapitolu".
Amerykański Kongres zebrał się w środę, aby zatwierdzić wygraną Joe Bidena w wyborach prezydenckich. Wiele osób myślało, że będzie to tylko formalność. Obrady zostały jednak przerwane, bo do Kapitolu wtargnęli zwolennicy Donalda Trumpa. Demonstranci robili sobie zdjęcia w fotelach kongresmenów, wybijali szyby, rozrzucali dokumenty. Doszło także do starć ze służbami. W wyniku zamieszek zmarło pięć osób.