Muriel Bowser przekazała na konferencji prasowej, że do Dystryktu Kolumbii w środę wieczorem przyjechało wiele uzbrojonych osób, których celem było "szerzenie przemocy i zniszczenia". Według polityczki mobilizacja osób, które nie zgadzają się z wynikami wyborów prezydenckich, nie zmniejszy się, a w kolejnych dniach może dochodzić do kolejnych starć - także poza okolicami Kongresu USA.
Wprowadzony stan wyjątkowy w Waszyngtonie daje władzom m.in. możliwość ponownego zastosowania godziny policyjnej, która obowiązywać będzie na razie do szóstej rano w czwartek (czasu miejscowego). Procedura zakłada także skrócenie czasu otwarcia niektórych lokali.
Muriel Bowser jeszcze przed zamieszkami na Kapitolu prosiła rząd o to, by nie rozmieszczać znacznych sił porządkowych w mieście. Burmistrzyni Waszyngtonu zapewniała, że lokalny oddział policji wraz z niewielkim wsparciem Gwardii Narodowej jest przygotowany na ewentualne protesty.
Sił policji i straży Kongresu, jak się później okazało, było zbyt mało, by powstrzymać tłum zwolenników Donalda Trumpa, którzy wkroczyli do Kapitolu. - To był bałagan. Nikt się nie komunikował. Nikt nie wiedział, co mamy tam robić. Zanim służby Kapitolu poprosiły o pomoc, tłum był już w budynku - powiedział w rozmowie z CNN anonimowo jeden z funkcjonariuszy federalnych, który został wysłany do Kongresu.
Zamieszki na Kapitolu przerwały posiedzenie Kongresu, na którym zatwierdzano wynik wyborów prezydenckich. Demonstranci, z których część była uzbrojona, chodzili po całym budynku, robili sobie zdjęcia i zabierali niektóre przedmioty. Jedna osoba została śmiertelnie postrzelona przez straż. Ogólnie w trakcie zamieszek w Waszyngtonie zginęły cztery osoby.
Funkcjonariusze przeszukali cały budynek i każdy pokój, by sprawdzić, czy na miejscu nie znajdują się demonstranci. Potem zdecydowano się na wznowienie prac Kongresu.