Prace amerykańskiego parlamentu, który miał zatwierdzić wygraną Joe Bidena w wyborach prezydenckich, zostały przerwane, gdy zwolennicy Donalda Trumpa sforsowali barierki ochronne i wkroczyli do siedziby Kongresu. Od godziny 18 czasu lokalnego w Waszyngtonie obowiązuje godzina policyjna wprowadzona przez burmistrzynię Muriel Bowser. Dodatkowe siły rozlokowano wokół siedziby Kongresu i w innych punktach miasta.
Amerykańskie media - w tym agencje Associated Press, Reuters oraz telewizje CNN i CNBC - podają, że w wyniku starć zginęły cztery osoby. Jedną z ofiar jest postrzelona przez służby porządkowe kobieta, która wcześniej, wraz z grupą innych osób, wtargnęła do budynku Kongresu. Szef waszyngtońskiej policji Robert Contee przekazał, że wśród pozostałych jest jeszcze jedna kobieta oraz dwóch mężczyzn. Jak określił, zmarli oni z powodu "nagłych wypadków medycznych".
W zamieszkach rannych zostało 14 funkcjonariuszy. Aresztowano 52 osoby - w pięciu przypadkach miało to związek z nielegalnym posiadaniem broni.
Policja podała, że znaleziono i unieszkodliwiono dwie bomby. Jedna była w siedzibie Demokratów, druga - Republikanów.
Pentagon poinformował, że w związku z sytuacją na Kapitolu aktywowano 1100 żołnierzy Gwardii Narodowej. Dodatkowo do stolicy przybyło 200 policjantów z sąsiedniego stanu Wirginia.
Prezydent Donald Trump wezwał swoich zwolenników do przerwania protestów. Podtrzymał jednak twierdzenie, iż wybory zostały sfałszowane. Z apelem o zaprzestanie przemocy wystąpili też wiceprezydent Mike Pence oraz prezydent elekt Joe Biden.
Późnym wieczorem obie izby amerykańskiego Kongresu wznowiły wspólne posiedzenie.