Amerykański samolot ewakuował ze wschodniej części Antarktydy członka australijskiej wyprawy naukowej, który potrzebował pomocy medycznej - informuje BBC za Australijską Dywizją Antarktyczną (AAD). Instytucja nie ujawniła szczegółów dotyczących stanu zdrowia pacjenta. Wiadomo jednak, że akcja nie miała związku z koronawirusem. Samo przedsięwzięcie określono mianem wybitnego sukcesu ze względu na jego złożoność.
W czasie rozpoczęcia misji ekspedycja znajdowała się w stacji badawczej Davis, znajdującej się we wschodniej części Antarktydy. W pierwszej fazie operacji z pomocą przyszedł chiński lodołamacz wysyłając helikopter, który pomógł przetransportować członków misji ratowniczej około 40 kilometrów w głąb lądu, aby ci mogli zbudować prowizoryczne lądowisko.
W tym samym czasie amerykański samolot Basler, przystosowany do pracy w zimowych warunkach, przeleciał 2200 km z amerykańskiej stacji badawczej McMurdo do australijskiego lotniska Wilkins, aby zabrać stamtąd australijskiego lekarza, który był niezbędny, aby udzielić pierwszej pomocy członkowi misji naukowej. W dalszej fazie akcji ratunkowej samolot przemieścił się w miejsce zbudowanego lądowiska, skąd zabrał pacjenta i wrócił na lotnisko Wilkins. W Wigilię Bożego Narodzenia Australijczyk został przetransportowany do australijskiego miasta Hobart.
Pomoc ze strony innych krajów była niezbędna, gdyż Australia nie ma obecnie małych samolotów przystosowanych do pracy w takich warunkach. - Antarktyda naprawdę łączy narody - podsumował trwającą pięć dni misję dyrektor AAD Kim Ellis.
2020 rok jest wyjątkowy dla Antarktydy za sprawą fali upałów, które doświadczyły najzimniejsze miejsce na Ziemi. W australijskiej stacji badawczej Casey zanotowano pierwszą w historii falę upałów między 23 a 26 stycznia. To oznaczało minimalną temperaturę powyżej zera, a maksymalną powyżej 7,5 stopnia Celsjusza. Z kolei latem w bazie Esperanza na północy Antarktydy zanotowano 6 lutego 18,4 stopnia, a 9 lutego w bazie Marambio - 20,75 stopnia.