Pełzająca rewolucja spod znaku ryżowego króliczka. Chinki próbują wyrwać się z gorsetu

Supergwiazdor chińskiej telewizji trafił do sądu, ponieważ lata temu miał molestować młodą stażystkę. W państwie, gdzie jeszcze 70 lat temu kobieta była na najniższym szczeblu drabiny społecznej, to wydarzenie wyjątkowe. W Chinach rośnie pokolenie kobiet, które buntują się przeciw społeczeństwu, partii i nazywaniu ich "odpadkami".

Zhou XiaoXuan opowiedziała, że w 2014 roku doznała traumy, kiedy pracowała jako stażystka w chińskiej telewizji państwowej CCTV. Zhu Jun, jedna z największych gwiazd chińskich mediów, miał ją na siłę do siebie przyciągnąć, obmacywać i całować.

48-letni wówczas mężczyzna był i jest człowiekiem-instytucją. Od lat prowadzi sylwestrowy program, który oglądają setki milionów ludzi. Kobieta, która odważa się publicznie wystąpić przeciw takiej osobie to w Chinach rzecz niespotykana. Do niedawna. Pomimo licznych problemów, Zhou prze jednak ze swoim pozwem i szybko stała się ikoną, ponieważ rzesze dotychczas milczących Chinek identyfikują się z jej losem. Ich narastający bunt to wyzwanie dla partii.

W teorii równouprawnienie, w praktyce podporządkowanie

- Problem przemocy seksualnej jest w Chinach czymś powszechnym. Według badania przeprowadzonego przez ONZ na początku minionej dekady, 23 procent badanych Chińczyków przyznało się do popełnienia przynajmniej jednego gwałtu. Molestowanie jest czymś codziennym, zwłaszcza w komunikacji publicznej. Według badania przeprowadzonego w 2015 roku przez gazetę "China Youth Daily", ponad połowa Chinek doświadczyła obmacywania w pociągu czy autobusie - opisuje w rozmowie z Gazeta.pl dr Katarzyna Sarek, sinolożka, adiunkt Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Według szczątkowych informacji podawanych przez chińskie media państwowe, zgłaszany na policję jest co czwarty gwałt. Króluje strach przed stygmatyzacją i presja społeczna na konformizm. - Oficjalnie tego rodzaju problemy nie istnieją. Teoretycznie od pięciu lat jest prawo antyprzemocowe, ale w praktyce nie jest egzekwowane. Jeśli na przykład policja przyjedzie na interwencję do mieszkania, gdzie mąż brutalnie bije żonę, to nie po to, aby go zatrzymać, ale by mediować i przekonać parę, żeby się "uspokoiła". Kobietę dodatkowo będą naciskać, żeby nie robiła problemów. Oczekiwanie jest takie, że powinna być uległa - mówi Sarek.

Teoretycznie w Chinach już od dawna panuje pełne równouprawnienie. To jeden z fundamentów ideologii Komunistycznej Partii Chin, która zgodnie z ogólną teorią komunistyczną deklaruje emancypację. Sam Mao Zedong wygłosił niegdyś slogan: "Kobiety podtrzymują połowę nieboskłonu". Rok po dojściu do władzy, w 1950 roku, komuniści wprowadzili prawo o małżeństwie, które zakazywało konkubinatu i pozwalało na rozwód, co jak na tamte czasy było ogromną rewolucją.

- Jednak od samego początku komunistycznych Chin panuje w nich wewnętrzne napięcie pomiędzy teorią głoszoną przez partię a społeczną tradycją - mówi Gazeta.pl Alicja Bachulska, analityczka ds. polityki Chin w Ośrodku Badań Azji Akademii Sztuki Wojennej oraz koordynatorka projektu MapInfluenCE na Polskę. Jednym z wyznaczników tego, na ile partia jest zdeterminowana w kwestii emancypacji, jest to, że w najwyższych władzach państwowych do dzisiaj nigdy nie było kobiety.

Bachulska zwraca uwagę na wyjątek potwierdzający regułę, czyli postać Wu Yi, niegdyś bardzo popularnej na zachodzie chińskiej polityk, która w latach 2003-2008 piastowała stanowisko wicepremiera (w chińskim systemie politycznym to średnio ważne stanowisko, poza najważniejszym kręgiem władzy). Określano ją mianem chińskiej "żelaznej damy". W 2008 roku jej kariera się jednak skończyła, po tym, jak osiągnęła wiek 68 lat. Zniknęła ze sceny i do dzisiaj nie pojawiła się żadna inna kobieta chociaż częściowo dorównująca jej statusem.

Bezdzietne kobiety nazywane "odpadkiem" społecznym

Pomimo czasem realnych, ale częściej deklaratywnych działań partii, chińskie społeczeństwo zmienia się powoli. - W praktyce jest mocno patriarchalne. Kobiety owszem, powszechnie pracują i jest to od nich oczekiwane, ale na niższych stanowiskach i zazwyczaj bez perspektyw na karierę. Panuje przekonanie, że nie są zdolne jej robić, ponieważ są zbyt emocjonalne, słabe i za dużo myślą o rodzinie. Pracy należy natomiast poświęcić się w pełni - wyjaśnia Sarek. Praktyka jest taka, że chińska kobieta ma czas na życie według swoich pragnień tak gdzieś do 30. urodzin. - Potem powinny założyć rodzinę, urodzić dziecko, a najlepiej dwoje i temu się poświęcić - opisuje Sarek.

Gwałtowny rozwój gospodarczy i otwarcie się na świat w ostatnich dekadach doprowadziły jednak do dużych zmian społecznych. W Chinach rośnie stosunkowo dobrze wykształcona i zamożna klasa średnia. Kobiety do niej należące nie chcą podporządkowywać się tradycyjnym oczekiwaniom. - Młode Chinki domagają się więcej niż ich matki. Chcą mieć wybór i na przykład nie żenić się, ale spełniać się na swój sposób. Jest to trend wyraźny zwłaszcza w dużych miastach - mówi Sarek. To te kobiety, traktowane z niechęcią przez starszą część społeczeństwa, są źródłem oddolnego ruchu feministycznego. To do tej grupy należy Zhou XiaoXuan.

Partia ma z tymi kobietami problem, bo musi pogodzić sprzeczne postawy. - Temat równouprawnienia jest - przynajmniej teoretycznie - wpisany w fundamenty chińskiego komunizmu, więc partia nie może go zupełnie ignorować - zwraca uwagę Bachulska. Stąd się biorą powolne zmiany w prawie, jak choćby to, że w maju 2020 roku formalnie określono molestowanie jako przestępstwo. To dzięki temu, Zhou XiaoXuan w ogóle mogła pozwać Zhu Juna. Jednak z drugiej strony jakikolwiek ruch społeczny to z punktu widzenia władzy poważne zagrożenie. - Obecne realia w Chinach są takie, że przez osiem lat rządów Xi Jinpinga partia bardzo mocno dławi wszelkie oddolne inicjatywy. Są one postrzegane jako zagrożenie dla stabilności państwa. W tym ruch feministyczny, który z perspektywy partii jest elementem niebezpiecznego chaosu - tłumaczy Bachulska.

Nakłada się na to fakt, że partia nieprzychylnie patrzy na kobiety, które nie chcą zakładać rodziny i mieć dzieci. - Chińskie władze mają mocno darwinistyczne podejście do społeczeństwa. Oczekują, że wobec starzenia się populacji i kryzysu demograficznego, wykształcone kobiety powinny dawać Chinom liczne, kolejne pokolenie wykształconych obywateli - mówi Bachulska. Te, które nie chcą tego robić, są więc określane przez partyjną propagandę "kobietami-odpadkami". To pojęcie ukuła jako pierwsza Leta Hong Fincher, jak uważa Bachulska, chyba najlepsza badaczka chińskiego feminizmu, Amerykanka o chińskich korzeniach. - Chciała w ten sposób nagłośnić problem traktowania przez chińskie społeczeństwo kobiet, które chcą się realizować w inny sposób niż poprzez rodzinę. Władzom w Pekinie w przewrotny sposób to określenie się spodobało i zaczęły je wykorzystywać na swój sposób - opisuje analityczka.

Sprawa skazana na porażkę, ale o wielkim znaczeniu

Chińskie władze starają się utrzymywać szpagat w tej kwestii już od lat. Wprowadzane są wspomniane prawa, jest przyzwolenie na aktywność feministyczną i emancypacyjną. Jednak tylko do pewnej granicy. Kiedy w 2015 roku grupa pięciu kobiet chciała zorganizować akcję przeciwko molestowaniu w komunikacji publicznej, poprzez rozdawanie ulotek i naklejanie naklejek, zostały aresztowane i z aresztu wypuszczono je po ponad miesiącu. Ponieważ są formalnie podejrzane w sprawie karnej o chuligaństwo, to mają mocno utrudnione życie, ponieważ nie dostaną pracy w sektorze publicznym, mają ograniczone prawo do poruszania się po kraju i nałożono na nie wiele innych obostrzeń.

Kiedy w 2018 roku w Chinach, wzorem państw Zachodu, wybuchła kampania #MeToo, władze początkowo na to przystały. Hasło stało się bardzo popularne w sieci, doszło do ujawnienia szeregu aktów gwałtów i molestowania, zwłaszcza na uniwersytetach. Jak mówi Sarek, są one znane z tego, że wykładowcy i promotorzy często oczekują usług seksualnych od studentek. Doszło do pojedynczych przypadków usunięcia ze stanowiska czy wymuszenia oficjalnych przeprosin. Kiedy ruch przekroczył jednak jakąś arbitralną granicę popularności ustaloną przez władzę, do akcji weszła cenzura. Hasła #MeToo zakazano. Akcja straciła na popularności. Sytuacja z punktu widzenia władzy się ustabilizowała. Napięcia jednak pozostały. Choć zwrot MeToo jest już zakazany w chińskiej sieci, to został zastąpiony zwrotem "ryżowy króliczek". To gra słów, ponieważ słowo ryż po mandaryńsku wymawia się "mi", a "króliczek" to "tu".

Przykładowe użycie 'ryżowego króliczka', na ulotce, której zdjęcie krążyło po WeiboPrzykładowe użycie 'ryżowego króliczka', na ulotce, której zdjęcie krążyło po Weibo Fot. Weibo

Teraz te przyduszone wcześniej emocje na nowo eksplodują za sprawą procesu Zhou XiaoXuan, która publicznie zaczęła mówić o swoim przeżyciu właśnie na fali ruchu #MeToo. Spotkała się z szykanami, policja namawiała ją do wycofania oskarżeń, grożono konsekwencjami dla jej rodziny pracującej w sektorze publicznym. Oskarżony przez nią Zhu Jun sam wytoczył jej proces o zniesławienie i musiała udowadniać, że nie jest chora psychicznie. Teraz kobieta jest jednak na fali wznoszącej. Drugiego grudnia doszło do bezprecedensowego wydarzenia, kiedy przed sądem odbyła się pierwsza rozprawa. Przed budynkiem zgromadziły się tłumnie wspierające ją kobiety. Informacja o wydarzeniu była wielce popularna w sieci.

- Szczerze mówiąc, to nie rozumiem dlaczego dopuszczono do tego procesu. Zaskoczyło mnie to. Może Zhu Jun ma jakichś wrogów, którzy chcą mu poważnie zaszkodzić? - zastanawia się Sarek. Bachulska też nie potrafi powiedzieć, dlaczego pozwolono sprawie zajść tak daleko. Obie są zgodne co do tego, że Zhou XiaoXuan ma raczej nikłe szanse na zwycięstwo w sądzie. Zresztą, ona sama twierdzi, że tego nie oczekuje i chce raczej pomóc swoim przykładem w budowie ruchu feministycznego w Chinach.

Zdaniem Bachulskiej ten proces można natomiast potraktować jako papierek lakmusowy. - Na ile partia pozwoli, aby oddolny ruch feministyczny rósł w siłę - ocenia analityczka. Dodaje, że osobiście jest sceptyczna co do jakichś gwałtownych zmian czy rewolucji, bo władzom jak zawsze będzie zależeć na wyciszeniu emocji. Jednak tak samo jak po stłumieniu ruchu #MeToo, napięcie pozostanie. - W dłuższej perspektywie dużo będzie zależało od tego, co się stanie na szczytach chińskich władz. Czy Xi Jinping będzie próbował rządzić dożywotnio, co będzie oznaczało jeszcze silniejszy skręt ku autorytaryzmowi, czy dojdzie do jakichś zmian - uważa Bachulska.

- Sprawa Zhou XiaoXuan może być dla młodego pokolenia symboliczna. Jej historia będzie przykładem dla innych Chinek, że można wyrazić sprzeciw. A to już jest bardzo dużo. Zaczęły się zmiany, których nie uda się zatrzymać i wyciszyć - stwierdza Sarek.

Zobacz wideo
Więcej o: