W oświadczeniu rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych wskazano, że restrykcje są odpowiedzią na wcześniejsze działania państw Unii Europejskiej. Bruksela nałożyła sankcje na część rosyjskich urzędników, w tym szefów służb śledczych i bezpieczeństwa, w związku z zamachem na Aleksieja Nawalnego.
Kraje, które były inicjatorami takiego kroku nie przedstawiły żadnych dowodów w tej sprawie
- napisali rosyjscy dyplomaci.
Rosyjski opozycjonista opublikował materiały z dziennikarskiego śledztwa, z których wynika, że zamachowcami są funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Polityk zamieści w internecie również nagranie swojej rozmowy telefonicznej z jednym z domniemanych zamachowców. Mężczyzna przedstawiany jako Konstantin Kudriawcew przyznał, że Nawalnego chciano otruć substancją wojskową z grupy nowiczok, umieszczając ją na jego bieliźnie. FSB twierdzi, że nagranie jest fałszywe.
Aleksiej Nawalny stracił przytomność, lecąc samolotem z Tomska do Moskwy. Pilot lądował w Omsku i tam przez dwa dni opozycjonistą zajmowali się rosyjscy lekarze. Omscy specjaliści przekonywali, że pacjenta nie otruto, a jedynie ma kłopoty z metabolizmem. Rodzina i współpracownicy Nawalnego nie uwierzyli w ich słowa i przetransportowali polityka do Berlina. Tam stwierdzono, że opozycjonistę próbowano otruć bojowym preparatem z grupy substancji nowiczok o działaniu paralityczno-drgawkowym. Taką informację potwierdziły także dwa niezależne laboratoria z Francji i Szwecji.
Kreml zaprzecza, że miał coś wspólnego z otruciem Aleksieja Nawalnego. W rozmowie z Emmanuelem Macronem, do której dotarł dziennik "Le Monde", Władimir Putin przekonywał, że opozycjonista mógł się otruć sam. Natomiast w październiku rosyjski prezydent zasugerował nawet, że uratował Nawalnego. - Osobiście poprosiłem Prokuraturę Generalną o pozwolenie, by Aleksiej Nawalny mógł opuścić Rosję - powiedział Władimir Putin. Stwierdził, że gdyby to władze stały za otruciem opozycjonisty, nie pozwoliłyby na jego wyjazd z kraju.