O śmierci słynnego lotnika poinformowała jego żona, Victoria Yeager, za pośrednictwem jego konta na Twitterze.
Z głębokim żalem muszę zawiadomić, że miłość mojego życia, generał Chuck Yeager, zmarł niedługo przed godziną dziewiątą czasu wschodniego. Niesamowite życie, godnie przeżyte. Największy pilot Ameryki, dziedzictwo siły, przygody, patriotyzmu będą pamiętane wiecznie.
Nie podała żadnych innych szczegółów.
Yeagera rzeczywiście można uznać za największego pilota w dotychczasowej w historii USA. I na pewno w historii lotnictwa w ogóle. Wyżej może być ewentualnie Niel Armstrong, ale jego historyczne osiągnięcie jest innej natury.
Yeager był pod wieloma względami uosobieniem stereotypu pilota myśliwskiego i eksperymentalnego. Był niezaprzeczalnie odważny, gdy zgłaszał się do ryzykownych misji. Jednocześnie był świadom ryzyka i nie rzucał się na nie na oślep, ale metodycznie i uzbrojony w wiedzę. Nie ukrywał, że nieraz się bał, ale też nie panikował. Polegał na sobie oraz swoich umiejętnościach. Potrafił w sposób zupełnie szczeniacki popisywać się brawurą i imprezować, ale też ciężko pracować i być śmiertelnie poważnym. Bywał autentycznie niemiły, zwłaszcza kiedy ktoś go zirytował, ale też potrafił być duszą towarzystwa.
Do końca korzystał z mediów społecznościowych, gdzie dawał się poznać właśnie w ten sposób. Czasem czynił bardzo uszczypliwe komentarze, ale czasem był też zaskakująco wyluzowany jak na emerytowanego generała, zbliżającego się do setki.
W swojej długiej karierze wojskowej prędkość dźwięku przekraczał wiele razy. Robił to nawet czasem na emeryturze. Ostatni raz pomknął szybciej od dźwięku w 2012 roku, w wieku 89 lat, siedząc jako pasażer w myśliwcu F-15.