"Dziś 100. dzień protestów na Białorusi. W tym czasie aresztowano 25 tys. ludzi, 8 osób zostało zabitych. Nadal nie wszczęto żadnej sprawy karnej wobec kogokolwiek z siłowików. W największych akcjach protestu w Mińsku brało udział nawet 250 tysięcy. Protest trwa nadal" - napisał w poniedziałek 16 listopada Andrzej Poczobut, dziennikarz, członek Zarządu Głównego Związku Polaków.
Według Centrum Obrony Praw Człowieka Wiosna, w niedzielę zatrzymanych zostało ponad 1100 osób, w tym 25 dziennikarzy. Organizacja ta podaje jednak, że faktyczna liczba zatrzymanych może być o 30-40 proc. wyższa. Andrzej Poczobut pisze, że cały czas na Placu Zmian są obecne patrole oddziałów bezpieczeństwa. Ma to związek z tym, że niektórzy mieszkańcy pozwolili ukryć się demonstrantom w swoich domach i służby ich szukają. Większości z nich wręczane są postanowienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, jakim jest udział w zamieszkach. Grozi za to do trzech lat więzienia.
Najwięcej osób zatrzymano w Mińsku, ale też w Witebsku, Homlu, Grodnie, Nowogródku czy Bobrujsku. Część z tych osób to dziennikarze m.in. portalu Nasza Niwa czy Biełsatu. "Ludzie nie mieszczą się w więźniarkach, niektórzy są zatrzymani przy użyciu siły" - pisał natomiast portal Tut.by.
Rzeczniczka białoruskiego MSW Wolha Czemadanawa potwierdziła natomiast, że służby bezpieczeństwa użyły gazu łzawiącego, granatów hukowych i broni gładkolufowej wobec demonstrujących. Szczegóły na temat niedzielnych zajść mają zostać przedstawione oficjalnie w poniedziałek. Opozycyjna Rada Koordynacyjna dodaje, że milicja zatrzymywała nie tylko demonstrujących, ale też osoby, które w czasie protestów robiły zakupy w pobliskich aptekach czy sklepach. "Przemoc OMON-u i milicji dzisiaj sięgnęła granic. Ludzie, którzy powinni nas ochraniać, wdzierają się na klatki schodowe, do sklepów, aptek. Próbują nam zakazać wspominania zmarłych" - dodano w komunikacie.
Niedzielne protesty na Białorusi odbywały się pod hasłem "Wychodzę", które było również skandowane przez uczestników demonstracji. Jest to ostatnie słowo, jakie napisał na czacie 31-letni Raman Bandarenka. Mężczyzna zmarł w czwartek w szpitalu w Mińsku, dokąd został przewieziony w stanie śpiączki. Trafił tam z aresztu śledczego, w którym przebywał od zatrzymania. Był aktywistą, który m.in. zawiązywał na płotach biało-czerwono-białe wstążki. 31-latek miał zostać zatrzymany dlatego, że zwrócił uwagę funkcjonariuszom resortów siłowych, którzy zrywali je z ogrodzeń. Doszło do przepychanki, a znajdujący się nieopodal OMON zabrał Ramana do aresztu.