Raman Bandarenka został pobity w środę 11 listopada. Mężczyzna zauważył, że ktoś zrywa biało-czerwono-białe dekoracje wiszące na ulicy i postanowił zareagować. Mężczyźni, z którymi się skonfrontował, ciężko go pobili. Choć 31-latek został przetransportowany do szpitala, nie udało się go uratować. Zmarł w czwartek wieczorem.
Nie jest w pełni jasne, co wydarzyło się w środę. Komitet Śledczy twierdzi, że milicjanci interweniowali, bo otrzymali zgłoszenie dotyczące bijatyki między agresywnymi osobami, które wieszały wstęgi i ludźmi, którzy je zdejmowali. Według tej wersji mundurowi znaleźli na miejscu mężczyznę z obrażeniami ciała i pod wpływem alkoholu, a następnie wezwali karetkę.
Kiedy Komitet Śledczy ogłosił, że Bandarenka był pijany, w sieci pojawiło się zdjęcie karty szpitalnej 31-latka, w której lekarze zaznaczyli, że miał "0 proc. alkoholu we krwi". Bielsat opublikował z kolei nagranie, na którym widać, jak trzech mężczyzn wciąga opierającego się 31-latka do nieoznakowanego busa.
"Na miejscu zdarzenia nie widać milicji, chociaż o zdarzeniu poinformowało MSW" - czytamy w opisie nagrania.
Śmierć Bandarenki zbulwersowała Białorusinów. Na tzw. placu Zmian, skąd zabrano 31-latka, pojawiły się stosy kwiatów, rozpięto tam także wielką biało-czerwono-białą flagę. Organizowano także liczne manifestacje, m.in. w Mińsku, Grodnie, Żłobinie, Homlu i Światłahorsku. Milicjanci je rozganiali, doszło także do aresztowań - podaje Belsat. Białorusini solidaryzują się z rodziną Bandarenki także w internecie, ustawiając w social mediach czarne zdjęcie profilowe z biało-czerwono-białym napisem "Wychodzę". Wiadomość o takiej treści była ostatnią, jaką wysłał Bandarenka.
"Dwa zdjęcia. Na jednym 31-letni malarz Roman Bandarenka uczy dzieci rysować. Na drugim malunek i napis: "Mam dzisiaj 9 lat. Roma, chcę, żebyś wrócił i uczył nas rysować. Masza" Jednak Roman już nie wróci. W swoim podwórku został zatrzymany przez tajniaków i pobity. Wczoraj zmarł" - napisał na Twitterze Andrzej Poczbut.
Działania reżimu Alaksandra Łukaszenki skrytykował m.in. unijny szef dyplomacji Josep Borrell. W komunikacie prasowym czytamy, że śmierć Ramana Bandarenki to "oburzający i haniebny rezultat działań białoruskich władz, które nie tylko bezpośrednio i agresywnie dopuszczały się represji wobec własnego narodu, ale też stworzyły atmosferę, gdzie takie bezprawie i przemoc mogą mieć miejsce". Do sprawy odniósł się także wiceminister spraw zagranicznych Polski Marcin Przydacz.
"31-letni Roman Bandarenka - kolejna ofiara śmiertelna białoruskiego reżimu. Wszyscy oni zostaną zapamiętani. Wzywamy władze w Mińsku do zaprzestania represji i podjęcia dialogu ze społeczeństwem. Śmiertelne pobicia, nieuzasadnione areszty i prześladowania muszą się skończyć niezwłocznie" - napisał na Twitterze.
Nieuznawany przez wiele państw prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka złożył kondolencje rodzinie Bandarenki.
- Szczerze współczuję rodzicom. To źle, jeśli człowiek traci życie, a tym bardziej młody człowiek – powiedział Łukaszenka podczas wywiadu z białoruskimi i zagranicznymi mediami.
Polityk powiedział także, że interesuje się przebiegiem śledztwa w sprawie śmierci 31-latka. Poinformował, że rozmawiał na ten temat zarówno z Komitetem Śledczym, jak i z Prokuraturą Generalną, która nadzoruje tę sprawę - informuje białoruska agencja informacyjne BelTA.