W Polsce tysiące nowych przypadków, w Chinach kilkanaście. Pekin może trochę kłamać, ale z wirusem wygrywa

Gdy w Polsce notujemy rekordowe liczby zakażeń i gwałtownie rozwija się druga fala zachorowań spowodowanych nowym koronawirusem, w Chinach panuje spokój. Choć to tam się zaczęła pandemia, to już od miesięcy oficjalnie raportowane jest po zaledwie kilka, kilkanaście nowych przypadków dziennie. - Żeby osiągnąć taki efekt, Chińczycy podejmowali działania na niewyobrażalnym dla nas poziomie - mówi Gazeta.pl Marcin Przychodniak, analityk PISM.

Dopiero co, bo ósmego października, skończył się chiński "Złoty Tydzień", czyli ustawowy okres siedmiu-ośmiu dni wolnego, przypadający na początek października. Dla wielu Chińczyków to jedyna taka okazja na urlop w ciągu roku. Oznacza więc ogromną rzeszę podróżnych, szacowaną w tym roku na około pół miliarda.

W Chinach to pierwsza taka okazja do odpoczynku od początku pandemii. Większość ograniczeń już zniesiono, więc w pociągach, na dworcach i popularnych miejscach turystycznych były tłumy. Bez dystansu społecznego i powszechnie bez maseczek. Jakby inna rzeczywistość niż w Polsce. Mimo tego Chiny oficjalnie nie odnotowały żadnego wzrostu zachorowań. Ciągle jest raportowane po góra 20 przypadków. Jak na prawie 1,4 miliarda ludzi to tyle, co nic.

Liczby nie muszą się zgadzać

Często można spotkać się z poglądem, że chińskie władze po prostu kłamią i ukrywają skalę zachorowań. Bo gospodarka, bo wizerunek międzynarodowy. Przychodniak, który zawodowo zajmuje się Chinami jako analityk w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, uważa, że rzeczywiście w pewnym stopniu informacje docierające do nas są sterowane i kontrolowane przez Pekin. - Nie twierdziłbym jednak, że są powszechnie fałszowane - zaznacza.

W przeszłości Chińczycy na przykład sami przyznali się, że fałszowali cześć danych dotyczących wzrostu gospodarczego. Zwłaszcza na poziomie prowincji. - Jak władze centralne prezentują jakąś narrację, kreślą jakieś plany, to urzędnicy niższego szczebla i w regionach będą robić wszystko, żeby je wypełnić. W tym fałszując liczby - mówi Przychodniak.

Z tego powodu jego zdaniem nie należy przywiązywać się za bardzo do konkretnych danych podawanych przez Chińczyków. - Moim zdaniem nie ma jednak mowy o kompletnym fałszowaniu rzeczywistości. Trend jest prawdziwy, detale niekoniecznie - zaznacza.

- W praktyce oznacza to tyle, że owszem, w Chinach pandemię zatrzymano. Jednak czy rzeczywiście jest tylko po kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt nowych przypadków dziennie, to nie byłbym pewien. Jednak choćby ich było kilkaset, to i tak przy tej ogromnej populacji jest to bardzo mało - uważa analityk PISM.

Może być prawie pięć razy więcej zachorowań

Oficjalnie do dzisiaj, 12 października, stwierdzono w Chinach 85 578 zakażeń COVID-19. 4634 osoby zmarły. Zdecydowana większość przypadków i zgonów przypada na początek pandemii w Wuhan, w pierwszych miesiącach roku. Od wiosny chińskie władze konsekwentnie raportują jedynie znikome nowe zakażenia i to niemal wyłącznie stwierdzone u osób przybyłych zza granicy. Dało to nawet asumpt do wzrostu wrogości wobec obcych, co opisywaliśmy wcześniej.

Jednak już w kwietniu podawano te liczby w wątpliwość. Według badania naukowców z Hongkongu, opublikowanego wówczas w renomowanym piśmie "Lancet", przypadków w początkowym okresie pandemii mogło być prawie pięć razy więcej. Zamiast około 50 tysięcy, nawet 240 tysięcy. Różnica wynika z metodologii. Gdyby stosować na początku pandemii tę, którą przyjęto później na bazie doświadczeń, wyniki byłyby inne.

Jest więc bardzo możliwe, że na przykład Polska nadal jest zdecydowanie poniżej Chin w liczbie zachorowań. Jednak biorąc pod uwagę obecne trendy, może to nie potrwać długo. Nie zmienia to bowiem faktu, że obecnie w Chinach wirus jest pod kontrolą.

Metody państwa totalitarnego

Żeby osiągnąć taki efekt, Chińczycy podejmowali działania na niewyobrażalnym dla nas poziomie. - Po kilka tygodni z absolutnym zakazem wychodzenia z domu, co prowadziło nawet w pojedynczych przypadkach do takich skrajności, jak osoby niepełnosprawne umierające z braku pomocy czy zwierzęta z braku opieki. Do tego daleko posunięta inwigilacja, między innymi za pomocą aplikacji w smartfonach - mówi Przychodniak.

Na ogromną skalę rozwinięta została zdolność do przeprowadzania szybkich testów. Na przestrzeni ostatnich kilku dni w mieście Qingdao stwierdzono kilkanaście nowych przypadków zakażeń, skoncentrowanych wśród pacjentów i personelu jednego z miejskich szpitali. Placówkę zamknięto, pracownicy i pacjenci trafili na kwarantannę lub pod obserwację. Do tego cała populacja miasta ma zostać poddana testom w ciągu pięciu dni. Bagatela dziewięć milionów ludzi. Masowe testy, szybkie i bezwzględne kierowanie na kwarantannę, sprawne śledzenie tego, z kim miała kontakt osoba zakażona i kontrolowanie wszystkich osób przybywających zza granicy. To podstawowe narzędzia chińskich władz.

- Po prostu Chiny to państwo totalitarne, które sięgnęło po pełnię swoich możliwości. Przy czym to nie jest tak, że Chińczycy są jakimś karnym i zdyscyplinowanym narodem. Ten stereotyp jest nieprawdziwy. Chińczycy do wielu norm i zasad podchodzą dość lekceważąco. Do tego nie mają wielkiego zaufania do władzy. Ta musiała więc sięgnąć po naprawdę drakońskie środki, aby osiągnąć zamierzony efekt - opisuje Przychodniak. - Moim zdaniem my, jako społeczeństwo, mielibyśmy duży problem, aby zaakceptować i znieść takie metody walki z pandemią - dodaje.

Zobacz wideo
Więcej o: