Epidemia koronawirusa przewijała się przez całą debatę kandydatów na wiceprezydenta, którzy siedzieli na scenie oddzieleni przezroczystymi zaporami z pleksiglasu. Choć nie zabrakło momentów spięcia, komentatorzy podkreślają, że była to raczej debata "w starym stylu", a Harris i Pence w większości stosowali się do ustalonych zasad i nadmiernie sobie nie przerywali - a więc zupełnie inaczej niż w trakcie starcia Trump-Biden.
Kamala Harris zarzucała obecnej administracji, że poprzez niekompetencję i bagatelizowanie problemu doprowadziła do śmierci ponad 200 tysięcy osób. - Amerykanie są świadkami największej porażki jakiegokolwiek administracji w historii naszego kraju - mówiła Kamala Harris.
Mike Pence (aktualny wiceprezydent USA) bronił działań prezydenta Trumpa i przekonywał, że uratowały one życie setek tysięcy ludzi. - Pod przywództwem prezydenta Donalda Trumpa, uważamy, że będziemy mieć dziesiątki milionów dawek szczepionki przed końcem roku - powiedział.
Wiceprezydent USA ostrzegał, że prezydentura Joe Bidena będzie dla Amerykanów oznaczać wzrost podatków. Wytknął też Kamali Harris, że popierała skrajny program demokratów w dziedzinie ochrony klimatu, co doprowadzi do likwidacji setek tysięcy miejsc pracy.
Kandydatka demokratów argumentowała, że nominacja sędzi Amy Coney Barret może doprowadzić do delegalizacji aborcji. Mike Pence odpowiedział, że nie wstydzi się tego, że popiera prawo do życia.
W kwestii polityki zagranicznej Pence zarzuciła Bidenowi, że ten przez ostatnie lata był "cheerleaderem komunistycznych Chin". Natomiast Harris stwierdziła, że gabinet Trumpa nie poradził sobie w wojnie handlowej z Chinami. Obecnej administracji zarzuciła też zbyt zażyłe relacje z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem.
>>>Debata Trump - Biden. "Gorący bajzel, w płonącym śmietniku, we wraku pociągu". Czyli katastrofa