Mińsk. W szpitalu zmarł 41-latek przywieziony z aresztu. Milicja twierdzi, że spadł z łóżka

Dzianis Kuzniacou z licznymi obrażeniami trafił do mińskiego szpitala 29 września. Lekarzom nie udało się go niestety uratować - mężczyzna zmarł w sobotę. Wcześniej przebywał w areszcie przy ulicy Akrescina. Załodze karetki zdążył powiedzieć, że został pobity przez funkcjonariuszy. Milicjanci twierdzą natomiast, że mężczyzna spadł z piętrowego łóżka.

Do redakcji Biełsat TV trafiła karta przyjęcia Kuzniacou, przesłana anonimowo przez lekarzy. U pacjenta stwierdzono: "złamania kości czaszki, liczne krwiaki, otwarty uraz czaszkowo-mózgowy o umiarkowanym nasileniu, złamania żeber, złamania kości biodrowej prawej i inne urazy". Żona zmarłego przekazała Biełsatowi, że w piątek 41-latek był operowany już po raz trzeci od dnia pobicia, a przy życiu podtrzymywała go aparatura.

Kuzniacou miał przekazać załodze karetki, że został pobity w areszcie przez funkcjonariuszy. Po tym, jak w szpitalu podłączono go do respiratora, nie odzyskał już przytomności. 

Zobacz wideo Starcia na Białorusi po sekretnym zaprzysiężeniu Łukaszenki

Mężczyzna zmarł w mińskim szpitalu po pobycie w areszcie. Milicjanci twierdzą, że spadł z piętrowego łóżka

Rodzina zmarłego podkreśla, że nie był on konfliktowym człowiekiem i nie wie, dlaczego trafił on do mińskiego aresztu i czy brał udział w jakichkolwiek protestach. W dniu, w którym urwał się z nim kontakt, Kuzniacou wyszedł do pracy i powiedział, że wróci następnego dnia. 

"Zazwyczaj mąż wyjeżdżał do pracy na kilka dni. Wiedzieliśmy, że go nie będzie. Ale nie mogliśmy sobie nawet wyobrazić, że coś takiego może się mu przydarzyć. Po prostu zadzwonili do nas ze szpitala… Powiedziano nam w szpitalu, że zdążył opowiedzieć lekarzom, że pobili go milicjanci. A milicjanci powiedzieli, że spadł z piętrowej pryczy w celi. Chociaż rozumiemy, że z takimi urazami to niemożliwe" - tłumaczy żona Kuzniacou w rozmowie z Biełsatem. 

Jak informuje portal TUT.by, według oficjalnej wersji służb Kuzniacou miał zostać zatrzymany za "drobne chuligaństwo". Okoliczności jego śmierci są badane przez Komitet Śledczy Białorusi. 

Białoruś: marsz sprzeciwu wobec reżimu Łukaszenki

W niedzielę Białorusini po raz kolejny wyjdą na ulice miast, aby wyrazić swój sprzeciw wobec sfałszowanych sierpniowych wyborów prezydenckich i brutalności reżimu Alaksandra Łukaszenki. Marsze odbędą się pod hasłem wyzwolenia więźniów politycznych. W niedzielnych manifestacjach w białoruskiej stolicy uczestniczy zazwyczaj około 100 tysięcy osób.

Początek marszu zaplanowano na 13 miejscowego czasu. To ósmy tydzień protestów i ósma niedziela, kiedy Białorusini wychodzą na ulice miast i niewielkich miejscowości sprzeciwiając się reżimowi Łukaszenki. Mimo że protesty mają pokojowy charakter, nieuznawane przez wiele krajów białoruskie władze codziennie zatrzymują i aresztują Białorusinów. Od początku protestów zatrzymano około 11 tysięcy osób. Zatrzymani często są bici. Z powodu brutalności milicji doszło do kilku wypadków śmiertelnych.

Obecnie za kratami z powodów politycznych znajdują się m.in. jedna z działaczek opozycji Maryja Kalesnikawa, mąż opozycyjnej liderki Swiatłany Cichanouskiej - Siarhiej Cichanouski, a także wieloletni opozycjoniści - Mikałaj Statkiewicz i Pawał Siewiaryniec.

Więcej o: