Debata Trump - Biden. "Gorący bałagan, w płonącym śmietniku, we wraku pociągu". Czyli katastrofa

Pierwsze komentarze po pierwszej debacie prezydenckiej przed tegorocznymi wyborami w Stanach były zgodne i zawierały zwykle kluczowe słowo: CHAOS. Było dużo krzyku, osobistych wycieczek i obraźliwych epitetów. Merytoryki niezbyt wiele. Prowadzący CNN, Wolf Blitzer, tuż po zakończeniu transmisji, powiedział, że nie zdziwiłby się, jeśli to byłaby ostatnia debata Bidena i Trumpa.

"To była najgorsza debata, jaką kiedykolwiek widziałem. To nie była nawet debata. To była hańba" - ocenił w pierwszych minutach po zakończeniu starcia Jake Tapper, dziennikarz CNN. "To był gorący bałagan, w płonącym śmietniku, we wraku pociągu" - mówił obrazowo chwilę wcześniej. W języku angielskim to zdanie wygląda tak: "That was a hot mess, inside a dumpster fire, inside a train wreck" - "dumpster fire" oznacza coś, co wywołuje wiele szkód, inaczej: katastrofę. 

Nie tylko przedstawiciele stacji CNN, znanej z krytycznego podejścia do Trumpa, wyrażali takie opinie. Oto, co powiedział dziennikarz Fox News, Howard Kurtz: "To była raczej bójka w barze, konkurs krzyczenia na siebie i rywalizacja w obrażaniu, a nie debata". Takie głosy pojawiają się wśród także spoza Stanów Zjednoczonych. 

Debata Trump - Biden. Czysty chaos 

Podobne komentarze pojawiały się w sieci jeszcze w trakcie trwania debaty. Wielu oglądających oburzało się na jej moderatora, którym był także przedstawiciel Fox News (telewizji raczej prawicowej i raczej sympatyzującym z urzędującym prezydentem), Chris Wallace. Ich zdaniem nie był on w stanie utrzymać kontroli nad debatą, a przede wszystkim nad temperamentem i nieustannym przerywaniem Donalda Trumpa. Tyle że trudno sobie wyobrazić, by ktoś inny dał radę opanować prezydenta. Oto próbka tego, co się tam działo:

A bywało jeszcze goręcej. Rywale obrzucali się inwektywami. "Nie używaj przy mnie słowa 'mądry', nie ma w tobie niczego mądrego" - to Trump do Bidena. Wcześniej kandydat Partii Demokratycznej nazwał prezydenta "klaunem", a w pewnym momencie, zirytowany wchodzeniem mu w słowo, powiedział: "Zamkniesz się wreszcie człowieku?!"

Sąd Najwyższy, koronawirus i podatki 

Jedno prowadzącemu trzeba przyznać: próbował. Nie miał oporów przed stopowaniem prezydenta i podnoszeniem głosu. Momentami usilnie wracał do swojego pytania, próbując wycisnąć odpowiedź na nie. Nie zawsze się to udawało. 

Debata podzielona była na sześć segmentów. Pierwszy z nich dotyczył Sądu Najwyższego. To obecnie jeden z głównych tematów dyskusji politycznej za oceanem. O co chodzi? Przed kilkunastoma dniami zmarła sędzia Ruth Bader Ginsburg, ikona nie tylko w środowisku prawniczym, ale także osoba znana z walki o sprawiedliwość społeczną i prawa kobiet. Miała wyraźnie liberalne poglądy, ale z szacunkiem wypowiadają się o niej wszyscy, także Donald Trump.

Prezydent w minioną sobotę mianował na jej miejsce Amy Coney Barrett - młodą jak na to stanowisko (48 lat) sędzię o mocno konserwatywnych poglądach. Miał do tego prawo, choć jego oponenci podkreślają, że powinien poczekać na wynik wyborów. Sędziowie Sądu Najwyższego w USA pełnią swój urząd dożywotnio, więc ta decyzja wpłynie na tę instytucję na całe dekady. A Sąd Najwyższy w Stanach zajmuje wiążące stanowisko w ważnych kwestiach światopoglądowych, takich jak aborcja. Po zaprzysiężeniu Barrett, konserwatywni sędziowie będą mieli przewagę 6:3. 

Podczas debaty Donald Trump oczywiście bronił swojego prawa do decyzji ws. sędzi. Joe Biden podniósł wątek opieki zdrowotnej, a dokładnie ustawy Affordable Care Act, przeforsowanej przez poprzedniego prezydenta, Baracka Obamę. Według Bidena, Barrett mogłaby pomóc osiągnąć cel Trumpa: odejście od Obamacare. Trump nazywał Bidena "socjalistą". To właśnie wtedy Biden nazwał oponenta "kłamcą", "klaunem" i poprosił go, by się zamknął. 

Jako kolejny poruszono wątek koronawirusa. Biden rzecz jasna krytykował działania prezydenta, który z kolei nie miał sobie nic do zarzucenia. Trump próbował porównywać obecną pandemię do pandemii świńskiej grypy z 2009 roku, podważał skuteczność noszenia maseczek (eksperci podkreślają, że to najprostszy i kluczowy element walki z rozprzestrzenianiem wirusa), obiecał też, że szczepionka będzie gotowa jeszcze przed wyborami - przy czym warto zauważyć, że poważnie wątpią w to eksperci, w tym z rządowej agencji ds. kontroli i zapobiegania chorobom (CDC). 

W temacie gospodarki rywale nie powiedzieli w zasadzie nic. W tym wątku pojawił się jednak inny gorący temat: podatki. Na kilka dni przed debatą "The New York Times" opublikował artykuł, z którego wynikało, że Donald Trump w ostatnich latach unikał płacenia podatków - a dokładnie federalnego podatku dochodowego. Na 10 z 15 lat nie zapłacił ani dolara, a w 2016 i 2017 roku po zaledwie 750 dolarów. Prowadzący zapytał go wprost (oraz uparcie dopytywał), czy może ujawnić, ile zapłacił podatków w tych dwóch latach. "Miliony dolarów" - odpowiedział Trump. 

Czytaj też: Tuż przed debatą Biden ujawnił swoje zeznania podatkowe. Między nim a Trumpem przepaść

Zobacz wideo "Zamknij się". Ostra wymiana zdań na debacie Trump-Biden

Trudne kwestie rasowe i uderzenie w rodzinę

Prawdziwa burza rozpoczęła się przy tematach kwestii rasowych i przemocy na ulicach miast. W ostatnich miesiącach odbywały się liczne protesty przeciw brutalności policji wobec czarnoskórych Amerykanów pod hasłem Black Lives Matter. Donald Trump nie chciał otwarcie potępić rasistowskich organizacji białych supremacjonistów i wezwać ich do odstąpienia od udziału w manifestacjach (niedawno na jednej z nich, w Kenosha w stanie Wisconsin, zastrzelono dwóch protestujących przeciw rasizmowi). W zamian szybko odbił piłkę i stwierdził, że winnych przemocy nie należy szukać po skrajnie prawej, ale jego zdaniem po lewej stronie. 

Kwestie rasowe to z oczywistych powodów bardzo wrażliwy i wywołujący potężne emocje temat. Dlatego też właśnie ten wątek został szybko podniesiony przez komentujących debatę. 

Donald Trump pozwolił też sobie na wycieczkę w kierunku rodziny Joe Bidena. Wspomniał przy tym o synie byłego wiceprezydenta, Hunterze, który pojawił się w centrum ubiegłorocznej historii z impeachmentem (Trump zarzuca mu niejasne interesy na Ukrainie, z kolei Demokraci do impeachmentu wzywali po ujawnieniu rozmów, które miały dowodzić, że Trump naciskał na władze Ukrainy, by te szukały haków na Huntera. Opowiadaliśmy o tym TUTAJ. Ale prezydent nie ograniczył się tylko do tej kwestii, poruszył też problemy z narkotykami Huntera z przeszłości. Biden odpowiedział tylko na to, że jego syn zmagał się z uzależnieniem podobnie jak wielu innych Amerykanów, a on, jako ojciec, jest dumny z wygranej w tej walce. 

Pojawił się też - zaskakująco - wątek klimatyczny. Trump stwierdził, że ogromne pożary lasów to efekt przede wszystkim złego zarządzania (nie mówiąc o zmianach klimatycznych), Biden z kolei zapowiedział powrót Stanów Zjednoczonych do Porozumienia Paryskiego z 2015 roku. 

Na koniec gorącą dyskusję wzbudziła kwestia samych wyborów. Urzędujący prezydent powtarzał to, co już wielokrotnie mówił: że głosowanie korespondencyjne niesie ze sobą "oszustwa" (jak na razie nie ma na to żadnych dowodów). 

Czytaj też: Szefowa misji OBWE w USA: te wybory charakteryzuje bezprecedensowy, ostry polityczny spór o proces wyborczy

Kto wygrał?

Takie pytanie pojawia się po każdej debacie wyborczej. Z racji jej charakteru, odpowiedź nie jest jednoznaczna i wyniki różnych sondaży mogą nawet znacznie się różnić. W szybkim badaniu przeprowadzonym przez telewizję CNN 60 proc. ankietowanych wskazało wygraną Joe Bidena, 28 proc. Donalda Trumpa.

Wyniki sondażu CBS także wskazują na zwycięstwo Bidena, aczkolwiek już w innych proporcjach: 48 do 41 proc. 

Także doniesienia bukmacherów sugerują, że po debacie poprawiły się notowania kandydata Partii Demokratycznej, a pogorszyły jego rywala z Partii Republikańskiej.

Więcej o: