Do głosowania w USA pozostał nieco ponad miesiąc. Dokładniej 34 dni. Amerykanie oddadzą swoje głosy trzeciego listopada. Oznacza to, że kampania wchodzi w najgorętszą fazę. Dzisiaj w nocy czasu polskiego, czyli z 29 na 30 października, odbędzie się pierwsza debata obu kandydatów. Będziemy ją relacjonować na żywo.
Trump teoretycznie jest tym, który musi bardziej się postarać i w jakiś sposób pokonać retorycznie Bidena. Według wszystkich sondaży to on ma słabszą pozycję. Trzy portale, gromadzące wyniki wszystkich sondaży przeprowadzanych dla różnych mediów i instytucji, po czym wyciągające z nich średnią, dają Bidenowi 7-7,5 punktów procentowych przewagi w ogólnokrajowym głosowaniu. Średnio jest to 49,8 proc. wobec 42,5 proc. Trumpa.
Ta wartość to jednak tylko ogólny wskaźnik nastrojów społecznych. Kluczowe w wyborach prezydenta USA jest bowiem to, kto wygra w którym stanie. Każdy z nich dysponuje bowiem określoną liczbą głosów w kolegium elektorskim, które formalnie wybiera przyszłego przywódcę kraju. Kluczowe jest więc śledzenie nastrojów na poziomie stanów. Najlepszym przykładem jest tutaj historia ostatnich wyborów. W 2016 Clinton na poziomie całego kraju wygrała w głosowaniu, otrzymując prawie trzy miliony głosów więcej. Jednak przegrała w szeregu kluczowych stanów, przez co w kolegium elektorskim Trump miał 304 głosy, wobec jej 227.
Według aktualnych sondaży prezydent nie może jednak spokojny o powtórkę tego scenariusza. Wręcz przeciwnie. Jak podaje portal 270towin, według aktualnych sondaży Biden może liczyć na 275 głosów elektorskich, czyli dość, żeby wygrać. Do tego potrzeba bowiem 270. Trump może natomiast liczyć na zaledwie 119 głosów. Stany uznawane za wahające się, w których żaden z kandydatów nie może być pewien zwycięstwa, to obecnie łącznie 144 głosy elektorskie. Nawet gdyby Trump zdobył je wszystkie, to i tak przegrywa.
Według kolejnego portalu, przygotowującego takie zestawienie, RealClearPolitics, sytuacja nie jest taka jasna. Biden może liczyć na 222 głosy a Trump na 125. W kategorii niezdecydowanych jest aż 191 głosów. Czyli jest jeszcze szansa dla obecnego prezydenta.
Trzeci i ostatni poważany portal z tego rodzaju informacjami, FiveThrityEight, daje natomiast pewne zwycięstwo Bidenowi. Tutaj może on bowiem liczyć na 290 głosów elektorskich a Trump na 185. Niezdecydowanych ma być tylko 63.
Takie różnice pomiędzy trzema portalami wynikają z różnego podejścia do tego, w jakiej sytuacji dany stan należy uznać za niezdecydowany, a kiedy za "skłaniający się" w kierunku któregoś kandydata.
Warto przy tym pamiętać, że przed poprzednimi wyborami podobne symulacje również skazywały Trumpa na porażkę. Skończyło się jednak inaczej. Kluczowe są tak zwane "swing states", czyli takie stany, w których nie ma pewnej dominacji Partii Demokratycznej lub Republikańskiej. To w nich toczą się najintensywniejsze boje o wyborców i to na nich koncentrują się sztaby kandydatów, bo to w nich można uzyskać największe korzyści. W 2016 roku w większości wygrał Trump, wywołując duże zaskoczenie, ponieważ sondaże przewidywały co innego. W ten sposób zapewnił sobie zwycięstwo.
Obecnie według sondaży w zdecydowanej większości "swing states" prowadzi Biden. Te stany to Arizona, Floryda, Georgia, Iowa, Michigan, Minnesota, Karolina Północna, Pensylwania i Wisconsin. Razem to 141 głosów elektorskich. W siedmiu z tych stanów wygrywa Biden, w jednym nie da się wskazać wyraźnego prowadzącego, a w jednym wygrywa Trump. W Michigan, Pensylwanii i Wisconsin przewaga Bidena jest duża, bo rzędu pięciu punktów procentowych lub więcej. W takiej sytuacji musiałoby się stać coś poważnego, aby te stany stracił. W pozostałych różnica nie jest już tak duża.
Pomimo tego, że według zdecydowanej większości sondaży i symulacji Trump jest na przegranej pozycji, to on sam tak nie uważa. W lipcowym wywiadzie dla telewizji Fox News Trump prezentował niezachwianą wiarę w zwycięstwo. - Po pierwsze, ja nie przegrywam, bo te wszystkie sondaże to fałsz. Były fałszem w 2016 roku, a teraz są jeszcze bardziej fałszywe - mówił.
W USA (i nie tylko) jest popularna teoria wspierająca pogląd Trumpa. Mianowicie to, że jego wyborcy wstydzą się przyznawać w sondażach, że chcą na niego zagłosować. Dodatkowo sondaże mają nie przykładać dość dużej wagi do słabo wyedukowanych białych, którzy w 2016 roku przytłaczająco poparli Trumpa, zapewniając mu zwycięstwo. Portal FiveThirtyEight przygotował na ten temat szczegółową analizę, której głównym wnioskiem jest to, że opisane wyżej zjawiska są przeceniane. Liczne badania przeprowadzane po poprzednich wyborach miały nie znaleźć na nie potwierdzenia.
W zamian za to jest faktem, że badania opinii publicznej w sposób nieunikniony są obarczone ryzykiem błędu statystycznego. W 2016 roku, w ciągu 21 ostatnich dni przed wyborami wyniósł on średnio aż trzy punkty procentowe na rzecz Clinton. Tyle wystarczyło, żeby wbrew przewidywaniom Trump wygrał nieznacznie w szeregu "swing states" i sięgnął po prezydenturę. Natomiast w wyborach w 2012 roku błąd wyniósł 2,8 punktu procentowego na rzecz republikańskiego kandydata Mitta Romneya. Ostatecznie poradził sobie w głosowaniu gorzej, niż przewidywano i Barack Obama wygrał pewnie drugą kadencję.
Jaki będzie błąd w sondażach na ostatniej prostej przed tegorocznymi wyborami? Oczywiście nie sposób przewidzieć. Jednak w ostatnich ogólnokrajowych wyborach w USA, czyli wyborach do Kongresu w 2018 roku, wynosił zaledwie 0,3 punktu procentowego na rzecz Partii Republikańskiej. Być może to efekt wyciągnięcia wniosku z błędów popełnionych przed wyborami prezydenckimi dwa lata wcześniej.
Tak czy inaczej, choć obecnie wszystko wskazuje na zwycięstwo Bidena, to jest daleko od pewności. Ostatni miesiąc kampanii wyborczej może wiele zmienić, a kandydaci wreszcie staną twarzą w twarz. Rywalizacja na pewno będzie zacięta i warto ją śledzić.