Wojna bez końca, która robi się coraz groźniejsza. W pogotowiu nawet iskandery

Armenia i Azerbejdżan wdały się w najpoważniejsze od wielu lat walki o sporny region Górskiego Karabachu. Obie strony intensywnie się do tego szykowały, wydając znaczne środki na zbrojenia. Po stronie azerskiej intensywnie angażuje się Turcja, której drony po raz kolejny świetnie służą propagandzie. Po drugiej stronie jest Rosja.

Starcia rozpoczęły się w niedzielę rano czasu lokalnego. Władze Armenii twierdzą, że zaczęło wojsko Azerbejdżanu, dokonując zmasowanego ostrzału artyleryjskiego i wysyłając do ataku kolumny zmechanizowane. Władze Azerbejdżanu twierdzą, że to wierutne kłamstwo i nie był to atak, ale kontratak na jeszcze wcześniejszy ostrzał artyleryjski wojska armeńskiego. Jak to zwykle bywa w takiej sytuacji, trudno jednoznacznie stwierdzić, kto jest ofiarą, a kto agresorem.

To jednak Ormianom (grupa etniczna stanowiąca niemal sto procent ludności Armenii) bardziej zależy na tym, żeby w spornym rejonie Górskiego Karabachu było tak, jak jest. Po wiekach porażek, od wojny zakończonej w 1994 roku, to oni kontrolują ten obszar. Azerowie (grupa etniczna stanowiąca zdecydowaną większość ludności Azerbejdżanu) są zdania, że nie powinno tak być i chcą zmiany tego stanu rzeczy. Społeczność międzynarodowa oficjalnie uznaje, że to Armenia w sposób bezprawny okupuje część Azerbejdżanu, choć jest ona obecnie niemal całkowicie zamieszkana przez Ormian. Konflikt na tym tle tli się od wieków i obie strony mają swoje argumenty oraz zaciekłą wrogość dla przeciwnika.

Więcej o nastrojach społecznych i przyczynach obecnego konfliktu

Niejasna sytuacja

Niestety nie sposób ustalić co dokładnie dzieje się obecnie na linii rozgraniczenia (nie ma oficjalnej granicy, tylko linia, na której stały wojska w momencie zawieszenia broni w 1994 roku) pomiędzy Górskim Karabachem i Azerbejdżanem. Poza tym, że doszło do starć w wielu miejscach. Głównym źródłem informacji są szczątkowe komunikaty władz obu stron i wrzucanie przez nie do sieci materiały wideo. Azerowie i Ormianie jednak niemal natychmiast dementują informacje podane przez przeciwnika i twierdzą, że w rzeczywistości jest odwrotnie. Na razie wydaje się jednak, że to wojsko Azerbejdżanu podejmuje próby natarcia, a wojsko Armenii i Górskiego Karabachu się broni. Oba państwa zarządziły częściową mobilizację, a separatyści z Karabachu powszechną.

Z nagrań publikowanych przez Azerów można wywnioskować, że używają do ataków tureckich dronów. Widoczne na obrazie elementy interfejsu łudząco przypominają to, co było widać na nagraniach udostępnianych przez tureckie wojsko po atakach w Syrii. W pierwszej fazie walk Azerowie najwyraźniej przeprowadzili uderzenie wymierzone w armeńską obronę przeciwlotniczą, ponieważ widać wiele trafień w starsze systemy radzieckiego pochodzenia 9M33 Osa i 9K35 Strzała-10. Być może zapewniło to większą swobodę działania dronom. Pozostałe nagrania pokazują ataki na czołgi, wozy opancerzone i "składy amunicji".

 

Z drugiej strony oficjalne nagrania armeńskiego ministerstwa obrony pokazują wraki kilku zniszczonych, lub porzuconych pojazdów opancerzonych, trafienia w próbujące nacierać czołgi i transportery, czy rzekomo zestrzelenie drona. Znany bloger zajmujący się śledzeniem tego rodzaju konfliktów, działający pod pseudonimem Oryx, zaczął już prowadzić rejestr potwierdzonych strat obu stron w oparciu o nagrania i zdjęcia. Wynika z niego, że wojsko Armenii i separatyści z Górskiego Karabachu radzą sobie gorzej, głównie z racji stracenia trzech systemów osa i sześciu strzała-10. Straty w czołgach i transporterach opancerzonych są podobne i sięgają łącznie kilkunastu sztuk po obu stronach.

 

Jeśli chodzi o straty w ludziach, to jedyną pewną liczbą jest ta podana przez separatystów. Przyznali, że w walkach zginęło 58 ich żołnierzy, a około 200 zostało rannych. Jeśli chodzi o straty wojsk Armenii i Azerbejdżanu, to nie ma pewnych danych. Obie strony twierdzą, że przeciwnik stracił już kilkuset ludzi. Miało również zginąć siedmioro cywilów w Azerbejdżanie i dwoje w Górskim Karabachu.

 

Regionalne napięcia i zbrojenia

Na granicy obu państw i na linii zawieszenia broni regularnie dochodzi do niewielkich potyczek i incydentów. Jednak w takiej skali jak teraz, walki toczono po zakończeniu wojny w 1994 roku tylko raz. W 2016 roku zginęło łącznie kilkuset żołnierzy z obu stron konfliktu. Dodatkowo w lipcu tego roku miała miejsca cała seria mniejszych starć na granicy Armenii i Azerbejdżanu.

Sytuację komplikuje fakt, że każda ze stron konfliktu ma swojego silniejszego protektora. Za Armenią stoją Rosjanie, którzy mają na jej terytorium dwie bazy wojskowe i są głównym dostawcą uzbrojenia. W kwestii Górskiego Karabachu zajmują jednak daleko idącą wstrzemięźliwość. Natomiast za Azerbejdżanem stoi Turcja. Oba państwa łączy nie tylko wspólnota etniczna (Azerowie i Turcy to narody turkijskie), ale też wrogość wobec Ormian. Azerbejdżan jest jednak w mniejszym stopniu uzależniony od Ankary niż Armenia od Moskwy. Jest krajem znacznie bogatszym za sprawą złóż ropy i gazu ziemnego. Na dodatek ma trzy razy więcej obywateli od swojego wroga.

Na papierze Azerbejdżan ma więc znaczącą przewagę. Choćby budżet azerskich sił zbrojnych jest około czterech razy większy niż armeńskich. Na dodatek Turcja nie zachowuje wzorem Rosji wstrzemięźliwości względem kwestii Górskiego Karabachu. W poniedziałek prezydent Recep Erdogan otwarcie stwierdził, że Armenia musi się wycofać z "okupowanego terytorium Azerbejdżanu" i "nadszedł czas zakończyć" konflikt o Górski Karabach. Potencjał militarny Azerów, istotnie wspieranych przez Turków, może im dawać nadzieję, że obecnie będą w stanie odwrócić losy wojny z lat 90. i militarnie rozstrzygnąć spór z Armenią.

Pytanie, na ile Rosja będzie gotowa zaakceptować zmianę status quo. Moskwa preferuje, kiedy konflikty pomiędzy byłymi republikami radzieckimi pozostają w stanie zawieszenia. Wówczas posiada dodatkowe możliwości wpływu poprzez udzielanie wsparcia, lub nie, stronom sporu. Zyskuje też dodatkowe możliwości zarobku na sprzedaży uzbrojenia (tylko w ostatnich latach Rosja udzieliła Armenii pożyczek na 300 milionów dolarów na zakup swojego uzbrojenia). Może też wykorzystywać kwestię zamrożonego konfliktu w relacjach z innymi państwami.

W Górskim Karabachu Rosjanie stają jednak po raz kolejny twarzą w twarz z Turkami, których regionalne ambicje gwałtownie rosną. Pod wodzą Erdogana w ostatnich latach Turcja poważnie zaangażowała się w wojnę w Syrii oraz w Libii. W obu tych konfliktach Turcy też stoją po drugiej stronie barykady niż Rosjanie. W obu zdołali zadać prestiżowe ciosy Rosji, skutecznie niszcząc rosyjskie systemy przeciwlotnicze i umiejętnie promując ten fakt, choć tak naprawdę ich drony poniosły w obu konfliktach poważne straty.

W Górskim Karabachu sytuację komplikuje też fakt, że naprzeciwko siebie stoją państwa z istotnymi siłami zbrojnymi. Nie niezdyscyplinowane i lekko uzbrojone bojówki. W ostatnich latach Azerowie i Ormianie wdali się wręcz w mini-wyścig zbrojeń na rakiety balistyczne. Armeńskie wojsko posiada nieznaną liczbę systemów rakiet balistycznych Iskander (być może ponad 20). Co prawda w ich eksportowej wersji o ograniczonym zasięgu, jednak wystarczającego do sięgnięcia prawie całego Azerbejdżanu. Azerowie, dysponując większymi środkami, zakupili natomiast kilkadziesiąt wyrzutni izraelskiego systemu rakiet balistycznych LORA. Mają mieć zasięg wystarczający do sięgnięcia całej Armenii. Ewentualna eskalacja może być więc dotkliwa dla obu stron.

Więcej o: