Budynek World Trade Center 7 jest może mało znany opinii publicznej. Powszechnie z zamachem 11 września 2001 roku kojarzą się dwie główne wieże kompleksu World Trade Center, czyli budynki WTC 1 i WTC 2. To one są symbolem tej tragedii, która pochłonęła 2763 życia.
Jednak dla zwolenników teorii spiskowych to budynek WTC 7 ma znaczenie kluczowe. Jego los ma być najważniejszym dowodem na to, że 19 lat temu stało się coś innego, niż głosi wersja oficjalna.
Zdjęcie lotnicze ruin WTC po zamachach z nałożonymi obrysami budynków 1, 2 i 7 Fot. NOAA, Cs32en/Wikipedia, domena publiczna
Budynek numer siedem stał na uboczu głównego kompleksu WTC. Był od niego oddzielony ulicą. Dodatkowo pomiędzy nim a głównymi wieżami numer jeden i dwa stały budynki numer pięć i sześć. Miał 47 kondygnacji i mieścił biura. Zbudowany był taką samą metodą jak pozostałe budynki WTC, czyli konstrukcja ze stalowych belek, wsparta na centralnej kolumnie z żelbetu.
11 września 2001 roku, budynek numer siedem początkowo był na uboczu wydarzeń. Kiedy kilkaset metrów dalej, w bliźniaczych wieżach, rozgrywał się na oczach całego świata dramat, tam panowała cisza. Ludzie szybko uciekli lub zostali ewakuowani. Budynek był pusty. Początkowo nie odniósł żadnych istotnych uszkodzeń.
Zmieniło się to dopiero około godziny dziesiątej rano, kiedy zawaliły się bliźniacze wieże. Ogromne ilości szczątków zasypały okolicę, dewastując najbliżej stojące budynki. Południowa fasada WTC 7, skierowana ku bliźniaczym wieżom, została poważnie uszkodzona. We wnętrzu wybuchły pożary. Teoretycznie automatyczny system przeciwpożarowy nie zadziałał, ponieważ tak naprawdę nie był całkiem automatyczny i wymagał ludzi do uruchomienia. Tych natomiast nie było.
Strażacy próbowali początkowo coś zdziałać, ale wobec uszkodzeń systemu przeciwpożarowego i niskiego ciśnienia wody w hydrantach, szybko zrezygnowali. W obliczu ogromu katastrofy, gaszenie pożarów w WTC 7 było nisko na liście priorytetów. Pozostawiony samemu sobie ogień się rozprzestrzenił i przybrał na sile, karmiąc się wyposażeniem biur.
Już po pięciu godzinach zarządzono ewakuację okolicy budynku z obawy o jego stabilność. Strażacy słyszeli trzaski dobiegające z wnętrza, a na fasadzie zaobserwowano wybrzuszenie. Obawiano się, że stanie się to samo co z bliźniaczymi wieżami. I słusznie. O godzinie 17:20, po ponad siedmiu godzinach pożaru, budynek zaczął się walić. Najpierw do środka zapadła się część dachu, po czym cały runął jak domek z kart. Pionowo w dół. Podobnie jak bliźniacze wieże. I właśnie to wywołało wątpliwości u wielu osób.
Szybkie zawalenie się bliźniaczych wież i późniejsze budynku numer siedem wywołało obawy o wytrzymałość tego rodzaju konstrukcji. Zwłaszcza WTC 7 był zaskoczeniem dla ekspertów, ponieważ nigdy wcześniej tego rodzaju budynek nie runął w wyniku pożaru i uznawano to za niemożliwe. W 2002 roku zlecono Narodowemu Instytutu Standaryzacji i Technologii (NIST), przeprowadzenie szczegółowego śledztwa w tej sprawie. Miało ono dać odpowiedź, jak mogło do tego dojść i jaką naukę można z tego wyciągnąć. Oficjalny raport NIST wydało po sześciu latach prac, w 2008 roku.
Odnośnie budynku numer siedem stwierdzono, że długotrwały niekontrolowany pożar doprowadził do poważnego osłabienia i deformacji całej konstrukcji. Badania stali wyciągniętej z rumowiska wykazały, że pod wpływem pożaru zaszły w niej bardzo niecodzienne procesy chemiczne. W efekcie zaczęły zawodzić połączenia masywnych stalowych belek i opartych na nich podłóg. Wewnątrz budynku zaczęły się zawalać kolejne piętra, powodując dodatkowe uszkodzenia całej konstrukcji. W końcu pękła jedna z kluczowych kolumn utrzymujących cały budynek. Wywołało to reakcję łańcuchową i szybkie zniszczenie kolejnych. Budynek runął.
Takie wytłumaczenie nie zadowoliło zwolenników teorii spiskowych. Ci już od lat twierdzili, że ogień nie mógł wywołać takiej katastrofy. Na zdjęciach i nagraniach z zewnątrz nie widać wielkich płomieni a fasada do samego końca pozostała w znacznej mierze prawie nieuszkodzona. Nie uderzyły w niego samoloty, czy ich większe szczątki. Do tego samo zawalenie się było bardzo "czyste", w opinii niektórych przypominające kontrolowane wyburzenie przy pomocy materiałów wybuchowych. Budynek runął idealnie w dół, w swoim obrębie.
Teorie spiskowe wzmacniał fakt, że w budynku numer siedem miały swoje biura liczne agencje federalne i stanowe. Jedno piętro wspólnie zajmowało wojsko i tajne biuro CIA, zajmujące się między innymi zwalczaniem terroryzmu. Jego istnienie ujawniono dopiero po zawaleniu się budynku. Szybko powstała teoria, że budynek został celowo zniszczony, aby zatrzeć ślady udziału rządu federalnego w zorganizowaniu zamachu na WTC.
Grafika z oficjalnego raportu, pokazująca miejsce i moment, gdzie miał zacząć się proces zawalenia całego budynku. Osłabiona przez temperaturę i zawalenie się wewnątrz części pięter, kolumna 79 wygina się i pęka Fot. NIST
Raport NIST odnosi się do części teorii spiskowych. Według ekspertów nie ma żadnego dowodu na użycie ładunków wybuchowych, poza subiektywnymi ocenami formułowanymi na podstawie kilku nagrań wideo. W ich ocenie eksplozje odpowiedniej mocy byłyby wyraźnie słyszalne w całej okolicy i zniszczyły w charakterystyczny sposób szklaną fasadę. Żaden ze świadków nie wspominał natomiast o czymś takim i nie widać tego na nagraniach. Odrzucono też teorię o rozmieszczeniu w budynku termitu, który - paląc się - wytwarza bardzo wysoką temperaturę, zdolną stopić stalowe belki. Umieszczenie odpowiednich ilości tego materiału w kluczowych punktach konstrukcji uznano za niewykonalne. Dodatkowo nie znaleziono żadnych jego śladów.
Zwolennicy teorii spiskowych pomimo tego nie złożyli broni. W sprawie WTC 7 do dzisiaj prężnie działa organizacja o nazwie "Architekci i Inżynierowie Na Rzecz Prawdy o 9/11", która szczyci się, iż przynależy do niej 3,3 tysiąca architektów i inżynierów z całych USA. Ich celem jest ujawnienie "prawdy", czyli tego, że zarówno bliźniacze wieże, jak i WTC 7, nie zawaliły się z powodu uderzenia w te dwie pierwsze samolotów pilotowanych przez terrorystów. W ich ocenie poczyniło to dalece niewystarczające szkody, aby doprowadzić do takiej katastrofy. Wierzą, że ktoś musiał im "pomóc" ładunkami wybuchowymi i termitem.
Koronnym dowodem ma być los WTC7, który odniósł tak mało widocznych uszkodzeń, ale i tak się zawalił. W 2016 roku organizacja zleciła przeprowadzenie analiz tego wydarzenia zespołowi inżynierów z uniwersytetu w Firebanks na Alasce. Zapłaciła za to 316 tysięcy dolarów. Po czterech latach analiz i symulacji komputerowych wydano wiosną tego roku ostateczny raport. Według niego w wyniku pożaru budynek nie mógł się zawalić, tak jak się zawalił i musiało dojść do niemal jednoczesnego zniszczenia wszystkich najważniejszych stalowych kolumn, na których opierała się cała konstrukcja. Jego autorzy nie stwierdzają jednoznacznie, co mogło być tego przyczyną, ale wskazują na materiały wybuchowe.
Na podstawie swoich analiz organizacja złożyła do NIST wniosek o zmianę raportu z 2008 roku. Ten został jednak w ostatnich dniach sierpnia odrzucony. NIST stwierdza, że jej raport powstał na podstawie szczegółowych badań, zgodnych ze wszystkimi wytycznymi i normami oraz został poddany krytycznej analizie. Nie widzi więc powodów, do korygowania jego wyników. Oficjalna wersja wydarzeń pozostaje niezmieniona.