W niedzielę tysiące Białorusinów w największych miastach kraju po raz kolejny demonstrowało domagając się odejścia prezydenta Alaksandra Łukaszenki. W Mińsku według niezależnych mediów protestowało nawet około 200 tysięcy ludzi. Protestujący skandowali: "Odejdź!", "Nie zapomnimy, nie wybaczymy!", "Łukaszenka - terrorysta!" czy "Dość bicia ludzi!". Zwracali się także do funkcjonariuszy OMON-u, krzyczeli: "Bicie ludzie to nie praca!", "On ucieknie, was zostawi!", "My wam płacimy, to my jesteśmy tu władzą!".
Milicyjny OMON i wojska wewnętrzne zablokowały centralny Prospekt Niepodległości. Demonstranci przeszli jednak pod Pałac Niepodległości, gdzie znajduje się rezydencja prezydenta Alaksandra Łukaszenki. Droga do gmachu była również zablokowana przez kordon funkcjonariuszy sił specjalnych. W tej sytuacji tysiące demonstrantów udało się na pobliski trawnik na piknik. Ludzie otrzymywali kanapki, napoje i spożywali je, a w tle stali funkcjonariusze w czarnych mundurach. Niektórzy chcieli zrobić grilla, ale zaczął padać deszcz, który przyspieszył zakończenie 29. dnia protestów.
Demonstracje z udziałem kilku tysięcy ludzi odbyły się we wszystkich największych miastach kraju: Homlu, Mohylewie, Witebsku, Grodnie i Brześciu. W trakcie demonstracji, a przede wszystkim tuż po ich zakończeniu miały miejsce zatrzymania. Jak podaje TUT.by, aresztowano ponad 150 osób.
W internecie pojawiły się zdjęcia i nagrania z brutalnych interwencji białoruskich służb, których funkcjonariusze byli ubrani w cywilne stroje. Zamaskowani funkcjonariusze zatrzymywali także demonstrujące kobiety. Protestujący byli bici, a także rzucono w ich stronę granaty z gazem dymno-łzawiącym.
Brutalne zatrzymania i pobicia trwają w całym centrum Mińska. Na rozchodzących się i po prostu spacerujących ludzi napadają zamaskowani mężczyźni po cywilnemu, uzbrojeni w pałki. (...) Umundurowani i oznakowani funkcjonariusze nie reagowali
- relacjonowała pod koniec protestów o godz. 19:10 telewizja Biełsat. Jak podano, grupy zamaskowanych cywilów grasujących z pałkami w centrum Mińska to funkcjonariusze Głównego Wydziału ds. Walki z Przestępczością Zorganizowaną i Korupcją Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
"Przemoc wraca na Białoruś. I wygląda na to, że w mieście działają grupy terrorystyczne wspierane przez władze" - ocenił niezależny dziennikarz Franak Viacorka.
Niedziela byłą już 29. dniem protestów, które wybuchły po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich - według oficjalnych, rządowych danych wygrał je rządzący od 26 lat Alaksandr Łukaszenka (zdobył ponad 80 proc. głosów, jego konkurenta Swiatłana Cichanouska 10 proc.). W trakcie pokojowych demonstracji dochodzi do prób brutalnego tłumienia ich przez białoruskie służby. Kilka dni temu Eksperci z Biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka otrzymali raporty o 450 przypadkach tortur i złego traktowania osób zatrzymanych podczas demonstracji na Białorusi. Miało także dochodzić do "wykorzystywania seksualnego i gwałtu gumowymi pałkami".
Mimo niezadowolenia części społeczeństwa Łukaszenka nie chce ustąpić. W czwartek zaraportował premierowi Rosji, że w odpowiedzi na "nieprzyjacielskie kroki ze strony bloku NATO" rozmieścił armię białoruską na granicach z Litwą i Polską, a także wokół Grodna.
W najbliższą środę premier Mateusz Morawiecki spotka się z liderką białoruskiej opozycji i byłą kandydatką na urząd prezydenta kraju Swiatłaną Cichanouską - poinformowała Kancelaria Prezesa Rady Ministrów w sobotę.