Promyk nadziei, że pod gruzami w Bejrucie może znajdować się żywy człowiek, pojawił się w czwartek. Jak opisywaliśmy, zespół wolontariuszy z Chile, którzy do stolicy Libanu przyjechali w zeszłym tygodniu, przeszukiwał gruzy dzielnicy mieszkalnej.
W pewnym momencie pies zareagował na zawalony sklep. Zespół zainstalował przy nim specjalistyczny czujnik. Sprzęt wskazywał, że pod gruzem mogą znajdować się żywe osoby. Dwudniowe poszukiwania nie przyniosły skutku. W sobotę wieczorem Francisco Lermanda, szef grupy ratowników z Chile, powiedział, że "z technicznego punktu widzenia nie ma oznak życia". Jak podaje BBC, według ratownika "znaki życia" rejestrowane wcześniej były oddechami ochotników pracujących na gruzowisku. Lermanda zapowiedział, że ratownicy dalej będą pracować na miejscu, by mieć pewność, iż nikt nie został pod gruzami.
4 sierpnia w stolicy Libanu doszło do wielkiej eksplozji saletry amonowej, przechowywanej w jednym z magazynów w porcie. Zginęło prawie 200 ludzi, około 6 tysięcy zostało rannych, a 300 tysięcy straciło dach nad głową. Siedem osób uważa się za zaginione. Wczoraj mieszkańcy Bejrutu uczcili pamięć ofiar minutą ciszy.