W czwartek białoruska milicja zatrzymała około 30 dziennikarzy przygotowujących się do relacjonowania protestu w centrum Mińska i skonfiskowała ich telefony oraz dokumenty tożsamości. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych poinformowało później, że dziennikarze zostali przewiezieni na komisariat milicji, aby funkcjonariusze sprawdzili, czy posiadają ważną akredytację uprawniającą do pracy.
W tej chwili wielu dziennikarzy jest zatrzymywanych na Victoria Square i zabieranych na "rozmowę". To pierwsze tak masowe zatrzymanie od dość długiego czasu
- relacjonowali korespondenci Outriders.
Portal internetowy gazety "Nasza Niwa" poinformował, że w proteście w Mińsku uczestniczyło kilka tysięcy osób. Demonstranci przyszli wesprzeć kościół świętych Szymona i Heleny, do którego wczoraj w trakcie rozpędzania manifestacji opozycji zostały zablokowane główne drzwi. Uczestników czwartkowego wiecu też nie wpuszczono do kościoła. Jedna z protestujących powiedziała, że mimo podeszłego wieku też obawia się zatrzymana.
Zatrzymany został także polski dziennikarz.
Andrzej Zaucha, korespondent Faktów TVN, zatrzymany razem z operatorem z Białorusi na Placu Niepodległości w Mińsku. Usłyszeli, że zostaną wylegitymowani. Razem z ekipą BBC i dziennikarzem AP zostali wsadzeni do autobusu. Teraz brak kontaktu
- napisała reporterka "Faktów" Katarzyna Sławińska na Twitterze. Po kilkunastu minutach poinformowała, że Andrzej Zaucha odzyskał telefon, jest na komisariacie milicji i ma wszystkie potrzebne akredytacje.
Jednocześnie, jak podaje Andrzej Poczobut, powołując się na Białoruskie Zrzeszenie Dziennikarzy, zatrzymana została ekipa niemieckiej telewizji ZDF. "Nie zważając na to, że od momentu zatrzymania upłynęło już ponad 3 godziny, ich los pozostaje nieznany. Koledzy nie wiedzą gdzie się znajdują dziennikarze" - napisał członek Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi.
Z informacji Poczobuta wynika również, że władze wydają niektórym dziennikarzom zakazy wjazdu na teren Białorusi.
Andrzej Zaucha o swoim zatrzymaniu opowiadał na antenie TVN24.
Nagrywaliśmy to, co dzieje się na Placu Niepodległości. (...) Nagle pojawiła się milicja w pełnym rynsztunku i otoczyła cały plac. Do nas podeszli tajniacy w cywilnych ubraniach, zamaskowani, widać było tylko oczy. Powiedzieli 'milicja', nie pokazali żadnych dokumentów i kazali iść za sobą. Wsadzili nas do busa. Po chwili przyszła kolejna grupa dziennikarzy, później jeszcze kolejna. W sumie było nas 16 osób z różnych mediów, m.in. BBC. Ruszyliśmy, nie powiedziano nam, gdzie jedziemy, ale kazano wyłączyć telefony. (...) Trafiliśmy na komisariat. Spisano nas i sprawdzono dokumenty. Oficjalnie było to sprawdzanie tożsamości
- relacjonował Andrzej Zaucha. Dodał, że sprawdzano także, czy zatrzymani dziennikarze nie byli notowani za przestępstwa, czy wykroczenia na Białorusi. Po 2-2,5 godzinie przyszedł naczelnik i odprowadził zagranicznych dziennikarzy do wyjścia.
Nie było żadnej przemocy czy brutalnych akcji w stosunku do nas. Było kulturalnie, tak to nazwijmy. Po prostu uniemożliwiono nam nagranie tego, co działo się na Placu Niepodległości. Nawet nie wiem, co tam się działo, bo dopiero przed chwilą włączyłem komórkę
- powiedział dziennikarz TVN. Dodał, że jego białoruski operator wciąż jest na komisariacie. Podkreślił, że milicjanci traktowali go tak, jak zagranicznych dziennikarzy.
Wśród zatrzymanych byli korespondenci telewizji Biełsat, dziennikarz agencji Reuters i rozgłośni Radio Swaboda.