Na początku wiec odbywał się tradycyjnie. Ludzie przyszli z historycznymi biało-czerwono-białymi flagami. Były przemówienia, a później demonstranci skandowali hasła, które towarzyszą im od początku protestów: "wierzymy, możemy, zwyciężymy" oraz "Niech żyje Białoruś".
W pobliżu Placu Niepodległości były zgromadzone znaczne siły milicyjnego OMON-u. Po godzinie 20:00 funkcjonariusze zaczęli rozganiać demonstrację. Doszło do zatrzymań uczestników.
Grupa około 100 osób została zablokowana w znajdującym się w pobliżu i otwartym dla wiernych kościele świętych Szymona i Heleny. Po pewnym czasie udało im się wyjść bocznymi drzwiami. Nagranie z zamknięcia świątyni zamieścił portal TUT.by:
Portal internetowy "Naviny" informuje, że zatrzymano prawdopodobnie kilkadziesiąt osób. Gazeta "Nasz Niwa" pisze, że funkcjonariusze OMON-u zatrzymywali tylko mężczyzn.
Autor publikacji zauważa, że interwencję milicji można było przewidzieć, gdyż transmisję z Placu Niepodległości prowadził rosyjski kanał propagandowy "Russia Today".
Prezydent Alaksandr Łukaszenka nie zmienia taktyki - nadal stawia na siłowe stłumienie powyborczych protestów. Tak oceniają niezależni białoruscy komentatorzy rozpędzenie w środę wieczorem powyborczego protestu tamtejszej opozycji.
Publicysta rozgłośni Radio Swaboda Walery Kalinowski w rozmowie z Polskim Radiem zwrócił uwagę, że demonstracja opozycji, tak, jak i poprzednie, miała pokojowy przebieg. Jego zdaniem, interwencja OMON-u pokazuje, że prezydent Łukaszenka pozostaje głuchy na apele płynące z całego świata o rozpoczęcie dialogu z opozycją. "Łukaszenka dąży do całkowitego spacyfikowania opozycyjnych protestów. Być może na takie rozwiązanie zgodził się Władimir Putin, z którym białoruski przywódca ostatnio rozmawiał kilkakrotnie" - powiedział Walery Kalinowski.
Unia Europejska i Kanada we wspólnym apelu zwróciły się do OBWE o oficjalne przejęcie pośrednictwa w rozwiązaniu konfliktu na Białorusi. Białoruska opozycja domaga się odejścia prezydenta Alaksandra Łukaszenki i zorganizowania nowych wyborów.