Szefowa Biełsat TV: Dyktatura na Białorusi kompletnie spotworniała. Teraz widzimy eksplozję niezadowolenia

Jacek Gądek
- Procesy społeczne, których finał widzimy teraz, nie odbywają się nagle, tylko narastają latami, ale w końcu następuje przesilenie - właśnie teraz. Latami gromadzi się niezadowolenie ludzi, aż wreszcie wybuchają. Samego procesu na Białorusi nie widać, ale eksplozję już tak - mówi Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektorka Biełsat TV.

Zobacz nagranie. Brutalne starcia białoruskiej policji z protestującymi. Trwają strajki mieszkańców po sfałszowanych wyborach prezydenckich:

Zobacz wideo

Jacek Gądek: Komu wierzą Białorusini?

Agnieszka Romaszewska-Guzy: Nie ma teraz takiej jednej osoby, ale jeśli już, to w największym stopniu Swiatłanie Cichanouskiej, na którą masowo głosowali w wyborach prezydenckich.

Dlaczego?

Może dlatego, że nigdy ich nie okłamała. Zawsze podkreślała, że jest jedną z nich, zwyczajną kobietą, i że nigdy się nie nadawała do polityki. Cichanouska ma ogromny szacunek społeczny. Ludzie nie uważają, że będzie umiała rządzić państwem, ale ona też nigdy nie twierdziła, że to potrafi. Mówiła za to, że zestawi sobie rodzaj tymczasowego gabinetu, który jej pomoże. Chciała jedynie tymczasowo przejąć władzę - do czasu nowych wyborów. Mówiła to Białorusinom wprost, więc rodacy mają powody jej ufać.

A telewizji państwowej?

Na pewno nie wierzą państwowym mediom. Sądząc po całkiem licznych demonstracjach, które odbywały się przed budynkiem telewizji, podczas których skandowano "przestańcie kłamać!", to rządowej telewizji już nikt nie wierzy. Nawet spora część pracowników tej telewizji odmówiła pracy. Strajk na długo nie zatrzymał nadawania, bo władzom udało się opanować sytuację. Prowadzący protest pracownicy państwowej TV mówią (choć tego nie zweryfikowałam), że przywieziono z Rosji specjalistów, którzy ich zastąpili.

Aleksandrowi Łukaszence ktoś wierzy?

Tacy pewnie się jeszcze znajdą, ale w tej chwili to już nawet w szeregach zwolenników władzy nie jest rzadkie przekonanie, że on odkleił się od rzeczywistości.

Jaki był wpływ państwowej telewizji przez wszystkie lata rządów Łukaszenki? Ona przecież dociera do wszystkich zakątków Białorusi.

Malejący. Procesy społeczne, których finał widzimy teraz, nie odbywają się nagle, tylko narastają latami, ale w końcu następuje przesilenie - właśnie teraz. Latami gromadzi się niezadowolenie ludzi, aż wreszcie oni wybuchają. Samego procesu nie widać, ale eksplozję już tak.

Telewizję państwową mało kto oglądał już od lat, bo po pierwsze nie ma w niej niczego ciekawego. A po drugie ta telewizja codziennie łże. Może trudno sobie to wyobrazić, ale dzienniki zaczynały się od tego, że przez siedem minut pokazywano, jak Łukaszenka był na zbiorach warzyw albo jak przebiegają żniwa. Łukaszenka zna się na wszystkim, więc szeroko wypowiada się wtedy o zbożu. Wszystko to stało się już tak groteskowe, że ludzie przestali oglądać państwową telewizję.

Jaki zasięg ma Biełsat TV?

Trzymamy się strategii zróżnicowanego sposobu dotarcia do widzów. To dla nas absolutny fundament - zasada, która zresztą sprawdziła się w każdym calu w ostatnim czasie. Nadajemy przez satelitę, ale jednocześnie również prowadzimy portal internetowy, który władze Białorusi teraz zablokowały. Jednocześnie jesteśmy bardzo mocno obecni w sieciach społecznościowych. To jest wręcz u nas osobny dział. Gdy zauważyliśmy, że władze blokują stronę i jest dostępna tylko przez VPN, zaczęliśmy podawać nasze informacje w aplikacji Telegram, która na Białorusi jest bardzo popularna.

A ile osób na Białorusi ogląda Biełsat TV?

Jedna z naszych transmisji protestów na YouTubie grubo przekroczyła milion widzów. Szacujemy, że jest 250-300 tys. użytkowników telewizji satelitarnej, którzy nas oglądają w miarę stale. Oprócz tego portal i sieci społecznościowe. No i nadawanie w technologii SMART. Gdy wyłączano internet, ludzie dzwonili do tych, którzy mieli Biełsat, bo tylko my byliśmy w stanie podawać, co realnie się dzieje w kraju. Już przed protestami po kilkukrotnych badaniach szacowaliśmy, że nasza widownia to łącznie ok. 750 tys. ludzi, co jest znaczącą liczbą, bo Białoruś liczy dziewięć i pół miliona osób - łącznie z dziećmi i staruszkami.

Skąd nadajecie?

Teraz jesteśmy zmuszeni nadawać z tymczasowego studia - skromnego pokoiku.

Dlaczego, skoro cel jest tak oczywiście słuszny?

Nie jestem w stanie do końca odpowiedzieć na to pytanie. Fakt jest taki, że nasze trzyletnie starania i prośby, by stworzyć dla Biełsatu normalne warunki pracy, nie dały efektu. Przykre zwłaszcza jest to, że nie udało się to nawet na wybory prezydenckie. Wielokrotnie w rozmowach także z władzami TVP podkreślałam, że te wybory są strasznie ważne, ale to było jak wołanie na puszczy.

Ludzie w Polsce nie wiedzą, co się dzieje tuż za granicą. Od trzech miesięcy chodzę i mówię, komu tylko mogę, że na Białorusi będą się dziać ważne rzeczy, których nie da się wytłumaczyć li tylko rosyjskimi prowokacjami. Nikt nie jest przecież w stanie sprowokować takiej masy obywateli do wyjścia na ulice - musi być jakaś przyczyna i jakaś dynamika, a także specyfika takich masowych nastrojów. Mało kto mi jednak wierzył, bo przyzwyczailiśmy się myśleć, że Białorusini to taki naród, który zawsze wybiera Łukaszenkę.

Czy ktokolwiek jest w stanie przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja na Białorusi?

To cały czas jest wielka niewiadoma. Fala protestów w tej chwili osłabła. Sama nie wiem, czy te demonstracje będą się utrzymywać, choćby w mniejszej skali, czy utrzymają i rozwiną się strajki, bo to sprawa zasadnicza dla siły protestu. Czy jednak wszystko rozejdzie się po kościach?

Jednej rzeczy jestem pewna: czas Łukaszenki już się kończy. Tak jak mówię od początku - być może jeszcze nie w tym dokładnie momencie, ale on już się politycznie skończył. Rosja i światowi liderzy to doskonale wiedzą. Pozostaje tylko pytanie o koszty dla ludzi i jak długo trwać będzie to konanie jego władzy.

Czy jest jakiś wyłom w strukturach białoruskiego państwa, który by dawał nadzieję, że rządy Łukaszenki skończą się szybko?

Wyłamał się Paweł Łatuszka - to osoba z peryferii władzy, ale jednak. To były ambasador Białorusi w Polsce, były minister kultury, a potem dyrektor Narodowego Teatru Akademickiego Białorusi. Jednak w strukturach siłowych państwa póki co nie widać poważniejszego wyłomu.

Jest ryzyko "bratniej pomocy" ze strony Rosji?

Niewielkie. Rzecznik Władimira Putina, Dmitrij Pieskow, powiedział, że teraz nie mają zamiaru wchodzić na Białoruś. Przyczyn jest kilka. Przede wszystkim koszt międzynarodowy dla Rosji byłby ogromny. Koszty wewnętrzne podobnie, bo atakując Ukrainę, można było mówić, że to "banderowcy", a Białorusini to co złego zrobili, żeby tam nagle wprowadzać wojska? Ponadto Białorusini to stosunkowo najbardziej prorosyjska narodowość w regionie, więc sprawienie, że po inwazji zaczną nienawidzić Rosjan, nie jest dobrym pomysłem.

Cichanouska miała w wyborach hasło "kraj do życia". Czy Białoruś na tle Rosji i Ukrainy jest mimo wszystko niezłym krajem do życia, czy jednak poziom życia w ostatnich latach się obniżył?

Jak widać, Białorusini głosowali na zwyczajną kobietę, bo chcieli w końcu mieć kraj do życia. Bo żyje się tam wyjątkowo ciężko. Dyktatura kompletnie spotworniała. Samowolna, wszechwładna biurokracja oraz aparat przemocy kładzie się cieniem na dosłownie każdą sferę życia. I nie chodzi tylko pełny ganek, choć i sytuacja ekonomiczna bardzo się ostatnio pogorszyła, chodzi właśnie o kraj do życia - takiego Białorusini wciąż nie mają.

Więcej o: