Białoruś. 29-latek miał nie podpisać fałszowanego protokołu wyborczego. Znaleziono jego ciało

Znaleziono ciało zaginionego od kilku dni 29-letniego Konstantina Szyszmakowa. Dyrektor muzeum w Wołkowysku był członkiem lokalnej komisji wyborczej podczas białoruskich wyborów prezydenckich. Miał odmówić podpisania protokołu ze sfałszowanymi wynikami głosowania. Niespełna tydzień później wyszedł do pracy i nie wrócił do domu.

29-letni Konstantin Szyszmakow, dyrektor Wojskowego Muzeum Historycznego w Wołkowysku na zachodzie Białorusi zaginął w sobotę. Jak opisuje portal tut.by, poszedł wtedy do pracy po kilku dniach urlopu. 

Na koniec dnia zadzwonił do żony i powiedział jej, że nie może już pracować w muzeum i wraca do domu. Jednak nigdy się tam już nie pojawił. Zawiadomiono policję, zaczęły się poszukiwania. Zaangażowała się w nie niezależna grupa poszukiwawcza. We wtorek poinformowała ona na Facebooku. że Szyszmakow nie żyje. 

Członkowie komisji mieli nie podpisać sfałszowanego protokołu

Jego ciało znaleziono w lesie. Mężczyzna miał się powiesić. Według oficjalnego stanowiska śledczych, które cytuje serwis onliner.by, wstępne ustalenia mają wskazywać, że jego śmierć "nie miała natury kryminalnej". 

Jednak w prawdziwość takiej wersji wątpi m.in. ukraińska organizacja Charkowska Grupa Obrony Praw Człowieka, która opisała sprawę 29-latka na swojej stronie. Wskazują przede wszystkim na informacje, że Szyszmakow jako członek komisji wyborczej w wyborach prezydenckich miał odmówić podpisania sfałszowanego protokołu. "Biorąc pod uwagę, że Szyszmakow zaginął pierwszego dnia po pojawieniu się w pracy, wydaje się mało prawdopodobne, że ta wersja (o samobójstwie - red.) będzie uznana za prawdziwą" - pisze organizacja. 

Cytowany przez tut.by ojciec 29-latka, Andrei, powiedział, że "wszystko zaczęło się dziewiątego", kiedy Szyszmakow uczestniczył w pracach komisji wyborczej. - Razem z nim był jeszcze jeden mężczyzna, nie będę mówił jego nazwiska. Obaj nie zgodzili się podpisać ostatecznego protokołu. Według syna podpisano go za nich. Ten zadzwonił do żony i opowiedział jej o sytuacji. Do piątku był na urlopie, w sobotę poszedł do pracy pierwszy raz od wyborów i już nie wrócił. 

"Jest możliwe, że w tym przypadku młody mężczyzna został popchnięty do odebrania sobie życia, a nie zamordowany. Ale są bardzo małe szanse, że będzie można uwierzyć w oficjalną wersję wydarzeń" - pisze Charkowska Grupa Obrony Praw Człowieka.

Więcej o: