W poniedziałek Franak Wiaczorka, białoruski aktywista i dziennikarz, poinformował na Twitterze, że po niedzielnych protestach w Mińsku zaginęło blisko sto osób. "Rodziny, krewni i przyjaciele ich szukają" - napisał.
Informację o zaginionych osobach podaje też niezależny portal TUT.by. W serwisie powstała baza osób, z którymi urwał się kontakt po protestach. W chwili publikacji artykułu na portalu lista zawierała 76 nazwisk. O zaginięciach informuje też Telewizja Biełsat, która powołuje się na portal kp.by. - Liczba ludzi skazanych na kary aresztu jest tak ogromna, że po prostu się gubimy - mówi cytowany w artykule Biełsatu Aleś Bialacki z Centrum Obrony Praw Człowieka "Wiasna". To organizacja, która dokumentuje wszystkie przypadki stosowania przemocy przez białoruskie służby. - Rozpoczynamy dokumentowanie przypadków stosowania tortur, w tym wszelkiego rodzaju pobić, czy to w trakcie zatrzymywania i transportu, czy podczas przetrzymywania na komisariacie milicji i już później w więzieniu - powiedział Bialacki w rozmowie z Informacyjną Agencją Radiową.
Dane MSW dot. zaginięć nie są zbyt pomocne, bo jak podaje sam resort, do zgłoszeń dobowych dot. zaginięć wlicza się wszystkich - również tych, którzy na demonstracjach nie byli.
Są również poważne wątpliwości dotyczące liczby osób, które zginęły w demonstracjach od 9 sierpnia. Oficjalnie władze potwierdzają zgony dwóch protestujących - Alaksandra Tarajkowskiego i Alaksandra Wichora. Radio Swaboda, powołując się na dane białoruskich obrońców praw człowieka, informuje, że w demonstracjach zginęło co najmniej pięć osób. Siedem miało być w stanie krytycznym.