Podpisany w kwietniu kontrakt z Aynada Capital opiewał na 252 miliony funtów i dotyczył zakupu dwóch rodzajów maseczek, w tym 50 mln masek typu FFP2 przeznaczonych dla pracowników służby zdrowia. "Times" ujawnił, że zamówione w kwietniu przez rząd maseczki nie spełniały standardów, bo za słabo przylegały do twarzy. Konserwatywny dziennik napisał też, że cena była wyższa niż w przypadku ofert konkurencyjnych.
Dostawca, firma Ayanda Capital, nie miała wcześniej doświadczeń jeśli chodzi o duże zamówienia rządowe, a - jak pisze dziennik - doradca rządu, który odpowiadał za podpisanie umowy, miał być również doradcą firmy. On sam jednak mówi, że to nieprawda i nie miał na transakcję żadnego wpływu.
Tim Horlick z Ayanda Capital cytowany przez BBC podkreśla, że maseczki spełniały wszystkie standardy narzucone przez rząd i w żadnym wypadku nie były "nie do użycia lub niebezpieczne". Z kolei premier Boris Johnson stwierdził, że jest "bardzo rozczarowany", a sytuacja jest efektem "kolosalnego wyścigu z czasem". W pierwszych tygodniach pandemii brytyjskim służbom medycznym brakowało bowiem środków ochronnych.
Z zakupami sprzętu i środków ochronnych na czas pandemii miały problemy również polskie władze. Warszawska prokuratura okręgowa prowadzi śledztwo wiązane z zakupami Ministerstwa Zdrowia - jeden wątek dotyczy zakupu respiratorów od przedsiębiorcy zamieszanego w handel bronią, drugi - zakupu maseczek od instruktora narciarstwa, prywatnie znajomego ministra Łukasza Szumowskiego.
Jak informowała "Gazeta Wyborcza", resort kupił 110 tys. maseczek za kwotę 5 mln zł. Maseczki, jak się potem okazało, nie spełniały norm.
- Już zapomnieliśmy, jaka była sytuacja. Setki ludzi umierały we Włoszech, trumny były wiezione samochodami ciężarowymi. Epidemia docierała do Polski. Organizowaliśmy więc, tak jak każdy inny kraj logistykę zakupów. Widzieliśmy włoskich medyków bez zabezpieczeń. Szukaliśmy każdej możliwej okazji, by te środki kupić. Szukał cały świat [...]. Oferta, którą wybraliśmy była wówczas jedyną, która zawierała niezbędne certyfikaty i co najważniejsze - przewidywała płatność po dostawie. Inni proponowali nam np. zapłatę z góry i odbiór towaru w Singapurze - komentował w maju w rozmowie z "Super Expressem" Łukasz Szumowski.