Władze Libanu wprowadziły po tragedii trzy dni żałoby narodowej, a w samym Bejrucie dwa tygodnie stanu wyjątkowego. - Dowództwo wojska przejmuje odpowiedzialność za bezpieczeństwo, a podlegać mu będą wszyscy żołnierze - mówiła libańska ministra informacji Manal Abdel Samad.
Lokalne władze szacują, że straty mogą sięgać nawet 15 miliardów dolarów. Wybuch spowodował, że dach nad głową straciło nawet 300 tysięcy osób. Całkowicie zniszczony jest port, który był głównym kanałem importu towarów do kraju. Liban stracił też większość zapasów ziarna.
Ratownicy w Bejrucie pracują bez przerwy i nie przestają działać nawet na noc. Eksplozja zamieniła bowiem ogromny port w gruzy i wyrwała ogromną dziurę w ziemi. Podmuch zniszczył budynki w mieście, nawet w obrębie 10 kilometrów.
Wiadomo, że azotany, które wyleciały w powietrze, od sześciu lat były przechowywane w magazynie bez żadnego zabezpieczenia. Media twierdzą, że władze nie reagowały na ostrzeżenia o "tykającej bombie".
Władze Libanu twierdzą, że w porcie eksplodowało niemal trzy tysiące ton azotanów, których używa się do nawożenia gleby. Substancja miała być trzymana w porcie bez zabezpieczeń od sześciu lat. Prezydent Libanu Michel Aoun zapowiedział, że winni zostaną ukarani. - Jesteśmy zdeterminowani, aby jak najszybciej dowiedzieć się i ujawnić, co się stało i ukarać tych, którzy są za to odpowiedzialni - dodał.
Na razie osoby z zarządu portu w Bejrucie zostały umieszczone w aresztach domowych. Media twierdzą, że do pożaru, a następnie wybuchu doszło w czasie prac, prowadzonych w magazynie przez spawaczy.
Do tragedii dochodzi w szczególnie trudnym dla Libanu momencie. Od jesieni w kraju panuje ogromny kryzys gospodarczy. Ludzie tracą oszczędności i pracę i wychodzą na ulice w proteście przeciwko bezczynności polityków. Dodatkowo, w Libanie szybko rozprzestrzenia się także koronawirus.
W Bejrucie wprowadzono tymczasem dwutygodniowy stan wyjątkowy. W całym Libanie obowiązuje też trzydniowa żałoba narodowa.