Eksplozja w Bejrucie, która zabiła co najmniej 145 osób, a 300 tysięcy straciło dach nad głową oznacza gigantyczne wyzwanie dla dramatycznie zadłużonego Libanu. To państwo, w którym połowa ludności żyje poniżej granicy ubóstwa, 35 proc. jest oficjalnie bez pracy, a rząd ogłosił w marcu bankructwo.
W Gazeta.pl wielokrotnie podkreślaliśmy, jak ważne są dla nas kwestie społeczne, a w swojej deklaracji programowej podkreślaliśmy chęć bycia medium zaangażowanym i zawsze stojącym po stronie słabszych i potrzebujących. Musimy i chcemy pomóc Bejrutowi i zrobimy co w naszej mocy, żeby to zrobić. Dlatego dołączamy się do zbiórki Fundacji Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, renomowanej organizacji od lat koordynującej pomoc dla Iraku, Syrii czy Ugandy.
Świat w 2020 roku kroczy od kryzysu do kryzysu. Liban od wtorku walczy z jeszcze jednym. Bez pomocy międzynarodowej i tak - twojej złotówki - może tę walkę przegrać.
We wtorek 4 sierpnia około godziny 17 czasu polskiego doszło do wybuchu w porcie w Bejrucie. Przyczyną eksplozji była saletra amonowa składowana tam od kilku lat. W wyniku tego zdarzenia zginęło co najmniej 145 osób, a ok. 100 uznaje się za zaginione. Rannych zostało ok. pięciu tysięcy osób, szpitale w Bejrucie są przepełnione i zmagają się z brakiem zasobów medycznych. Sam Liban stanął w obliczu kolejnego kryzysu. Zniszczenie portu w stolicy państwa oznacza dla niego utratę najważniejszego okna na świat. Granice Libanu z jedynymi sąsiadami - Izraelem i Syrią - są zamknięte, dlatego kraj ten będzie musiał dać sobie radę, korzystając jedynie z mniejszego portu w Trypolisie i lotniska w Bejrucie. Ucierpi na tym m.in. handel.