Na Białorusi trwają przygotowania do wyborów prezydenckich, które są planowane na 9 sierpnia. Opozycja alarmuje, że - podobnie jak w poprzednich latach - spodziewa się, że nie zostaną one przeprowadzone w sposób demokratyczny. W tym roku przed wyborami doszło do aresztowań demonstrantów i głównych kontrkandydatów Aleksandra Łukaszenki, m.in. Wiktora Babaryki, a także popularnego, krytycznego wobec rządu blogera Siarhieja Cichanouskiego, który nie mógł zarejestrować swojego komitetu. Po fali protestów swoją kandydaturę zarejestrowała jego żona, Swiatłana Cichanouska, która wyrosła na główną kandydatkę opozycji.
Do wyborów nie został też dopuszczony białoruski polityk Walery Cepkała, który na początku tygodnia napisał list do 32 przywódców demokratycznych krajów (na liście nie ma prezydenta Rosji, Władimira Putina). Prosi w nim liderów m.in. USA, Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii i Polski o wsparcie w przeprowadzeniu sprawiedliwych wyborów na Białorusi.
Białoruska opozycja przekonuje, że Łukaszenka sfałszuje wybory w taki sposób, by znów mieć w nich blisko 80 proc. poparcia. Mówiła też o tym Ciechanouska podczas wielkiego wiecu, który odbył się w Mińsku - według szacunków obrońców praw człowieka przyszły na niego co najmniej 34 tysiące ludzi. Tak licznej demonstracji nie zorganizował żaden kandydat opozycyjny w trakcie 26 lat rządów prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
Mój główny cel to zorganizowanie prawdziwych, uczciwych wyborów z udziałem wszystkich alternatywnych kandydatów. Prosimy was o jedność. Chcę, żebyście wy sami decydowali o swoim losie
- mówiła opozycyjna kandydatka, na której wiecu skandowano: "Mamy dość reżimu! Chcemy zmiany". Jak dodała, "pomimo nacisków nie zamierza się poddać i wycofać". Łukaszenka nie przyjął jej zaproszenia na dwustronną debatę prezydencką.
O tym, że wybory na Białorusi zostaną najprawdopodobniej sfałszowane, mówią też eksperci. - Łukaszenka jest gotowy sfałszować wybory, wszystko na to wskazuje. Doświadczenie ostatnich wyborów jest takie, one były z reguły fałszowane, ale nie było takiej fali protestów, więc nie musiały być fałszowane aż tak. Zwyczajni Białorusini go już nie chcą. Po 26 latach mają go po prostu dosyć - mówiła w rozmowie z TVN 24 Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektorka TV Biełsat.
W związku z obawami dotyczącymi sfałszowania wyborów powstał niezależny system zliczania głosów "Golos - pokaż swój głos na zdjęciu". Twórcy platformy zachęcają wyborców, by zarejestrowali się na niej, a następnie 9 sierpnia - po przyjściu do komisji wyborczej - zrobili zdjęcie swojej karty do głosowania przed wrzuceniem jej do urny. Następnie - po ponownym wejściu na platformę - należy wybrać odpowiednią komisję i wysłać zdjęcie na wskazany adres. Twórcy platformy informują, że ma to pomóc w ewentualnym ocenieniu, jak wyniki z wybranych komisji pokrywają się z danymi oficjalnie podanymi przez białoruskie władze.
Wiemy, jak wygląda głosowanie w naszym kraju. Weźmy sprawy w swoje ręce, pomóżmy obronić nasz wybór
- czytamy na stronie. Zarejestrowało się na niej już ponad 700 tysięcy osób, wciąż dopisują się kolejni chętni.
Łukaszenka rządzi Białorusią nieprzerwanie od lipca 1994 roku. Przypomnijmy, że według oficjalnych danych w wyborach w 2015 roku uzyskał 83,49 proc. głosów, ale niezależne organizacje alarmowały, że doszło do licznych nieprawidłowości - jak wskazywano, karty z głosami na Łukaszenkę były "dosypywane" do urn, a przy liczeniu głosów w niektórych komisjach wyszło na jaw, że frekwencja wyniosła w nich 120 procent. Według szacunków niezależnych organizacji, gdyby nie część sfałszowanych głosów, Łukaszenka w wyborach z 2015 roku nie uzyskałby nawet 50 proc. poparcia. Przedstawiciele OBWE wskazywali m.in., że by zwiększyć frekwencję, do urn zapędzono żołnierzy i studentów, a w domach opieki społecznej głosowania nie były tajne. Do podobnych nieprawidłowości doszło też podczas wyborów parlamentarnych w 2019 roku.