Ze względu na epidemię koronawirusa wiele amerykańskich stanów planuje rozszerzenie możliwości głosowania korespondencyjnego w nadchodzących wyborach prezydenckich. Nie podoba się to Donaldowi Trumpowi, który w ubiegły czwartek napisał na Twitterze, że powszechne wybory korespondencyjne mogą okazać się "najbardziej nieuczciwymi w historii" i zasugerował ich przesunięcie. Tego samego dnia wycofał się z tych słów, tłumacząc, że chciał ostrzec przed możliwymi nieprawidłowościami, jeśli wybory prezydenckie 2020 odbędą się w dużej mierze w sposób korespondencyjny.
"Nie chcę opóźnienia, chcę wyborów. Ale nie chcę, abyśmy czekali na wyniki trzy miesiące, a potem przekonali się, że wiele kart zaginęło i że wybory nic nie znaczą" - stwierdził Donald Trump.
Teraz głos w sprawie zabrał też szef personelu Białego Domu Mark Meadows. Polityk stwierdził, że wybory prezydenckie odbędą się zgodnie z planem. - Mamy zamiar przeprowadzić wybory 3 listopada, a prezydent wygra - oświadczył Meadows w programie "Face the Nation" telewizji CBS.
Szef personelu Białego Domu został zapytany, czy nieodpowiedzialnym ze strony Trumpa było propagowanie pomysłu przełożenia wyborów. W odpowiedzi odwrócił pytanie.
- Czy odpowiedzialnym z jego strony byłoby mówienie, że jeśli spróbujemy przejść w 100 procentach do uniwersalnego głosowania pocztowego, to sprawi, że wynik wyborów będzie znany 3 listopada? Teraz byłbym skłonny twierdzić, że nie będziemy go mieli nawet 1 stycznia - powiedział Mark Meadows, którego słowa cytuje agencja informacyjne Reuters.
Zgodnie z ustawą amerykańskiego Kongresu od 1845 roku wszystkie wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych odbywają się w pierwszy wtorek po 1 listopada. Prezydent USA nie ma uprawnień, aby przesunąć wybory. Konieczna jest do tego zgoda Kongresu. Kiedy Donald Trump zasugerował zmianę terminu wyborów, przywódcy Demokratów i Republikanów natychmiast odrzucili ten pomysł.