"Obserwowałem wydarzenia tego tygodnia wściekły i przerażony. Słowa 'Równość wobec prawa' (ang. 'Equal Justice Under Law') są wyryte na fasadzie Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Właśnie tego słusznie domagają się protestujący" - napisał w oświadczeniu gen. James Mattis, były sekretarz obrony w administracji Donalda Trumpa.
W wyjątkowym piśmie generał krytykuje prezydenta USA za jego reakcję na protesty po śmierci George'a Floyda. Trump mowił m.in., że do tłumienia protestów i zamieszek, które wybuchły po zabiciu Floyda, może wykorzystać wojsko.
Mattis podał się do dymisji w 2018 roku w ramach sprzeciwu wobec działań Donalda Trumpa ws. Syrii. "The Atlantic" zwraca uwagę, że generał raczej powstrzymywał się od komentowania prezydentury Trumpa po swoim odejściu.
Wojskowy pisze, że żądanie równości wobec prawa przez protestujących jest "jednoczące" i wszyscy powinni móc je poprzeć. Stwierdza, że o protestach świadczą dziesiątki tysięcy ludzi, którzy domagają się przestrzegania wartości, a nie "niewielka liczba łamiących prawo".
Generał zauważa, że gdy 50 lat temu wstępował do służby i przysięgał bronić konstytucji, "nigdy nie śniło mu się, że żołnierze składający tę samą przysięgę dostaną rozkazy łamania konstytucyjnych praw swoich współobywateli - a szczególnie, że będą musieli zapewnić kuriozalną okazję do zrobienia sobie zdjęcia przez głównodowodzącego". Nawiązał tym do sytuacji z początku tygodnia, kiedy służby rozpędziły m.in. przy użyciu gazu pokojowy protest przed Białym Domem, by Trump mógł przejść tam i zrobić sobie zdjęcie przed kościołem. Nazwał to "nadużyciem władzy".
Trump zarzucał gubernatorom stanów, że są "słabi" i nie potrafią "zdominować" protestujących. Tymczasem jego były sekretarz obrony pisze, że trzeba "odrzucić myślenie o miastach jako polach bitwy, które wojsko ma 'zdominować'". Jego zdaniem armia powinna być wykorzystywana w kraju bardzo rzadko i tylko na prośbę gubernatorów. "Militaryzowanie naszej odpowiedzi na protesty stwarza fałszywy konflikt między wojskiem a cywilami" - przekonuje i podkreśla, że to prowadzi do erozji zaufania do wojska, a za utrzymanie porządku odpowiadają służy cywilne. Podkreśla, że siła kraju bierze się z jedności.
Mattis bezpośrednio skrytykował Trumpa, o którym napisał, że to "pierwszy prezydent za jego życia, który nie próbuje zjednoczyć Amerykanów, a nawet nie udaje, że próbuje".
Zamiast tego próbuje nas podzielić. Jesteśmy świadkami konsekwencji trzech lat tego celowego działania. Widzimy konsekwencje trzech lat bez dojrzałego przywództwa. Możemy zjednoczyć się bez niego, czerpiąc z mocnych stron naszego społeczeństwa obywatelskiego. To nie będzie łatwe, co pokazało ostatnich kilka dni, ale należy się to naszym współobywatelom, poprzednim pokoleniom, które przelały krew, broniąc naszej obietnicy, oraz naszych dzieciom
- napisał. "Musimy wyciągnąć konsekwencje wobec tych u władzy, którzy urządzają sobie kpiny z naszej konstytucji" - dodał.
Generał nawiązał do pandemii, która "pokazała, że nie tylko nasi żołnierze są skłonni do najwyższej ofiary", by zapewnić bezpieczeństwo społeczeństwu. Pochwalił poświęcenie pracowników szpitali, sklepów, urzędów pocztowych i nie tylko.
Trump skomentował oświadczenie Mattisa na Twitterze. "Prawdopodobnie jedyne co ja i Barack Obama mamy wspólnego to to, że obaj mieliśmy honor zwolnić Jima Mattisa, najbardziej przereklamowanego generała świata. Poprosiłem go o dymisję i czułem się z tym świetnie" - napisał.
Trumpa skrytykował nie tylko były, ale też obecny szef Pentagonu (choć już nie w tak ostrych słowach). - Opcja użycia wojska powinna być stosowana tylko w ostateczności i tylko w najbardziej naglących i tragicznych sytuacjach. Nie znajdujemy się obecnie w żadnej z tych sytuacji - powiedział w środę Mark Esper, sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych.
- Robię wszystko, co w mojej mocy, aby pozostać apolitycznym i unikać sytuacji, które mogą wydawać się polityczne - zapewnił. NBC News, powołując się na dwóch urzędników Białego Domu, poinformowało, że Trump przynajmniej na razie wycofuje się z pomysłu użycia wojska. Z kolei Bloomberg donosi, że uwagi Espera rozgniewały Trumpa i jego pomocników w Białym Domu.