W Wielkiej Brytanii przed weekendem trafił na łamy tabloidów temat eskapady doradcy premiera Borisa Johnsona, czyli Dominica Cummingsa. Jak ujawniły media, mimo ścisłego zakazu podróżowania, Cummings pojechał do Durham.
Sprawa jest zawiła. 27 marca okazało się, że Johnson ma koronawirusa, a Cummings dzień czy dwa później zaobserwował u siebie objawy. Miał więc przez dwa tygodnie izolować się w domu, a do pracy i tak wrócił dopiero 14 kwietnia. Tyle tylko, że - jak donosiły media - około 31 marca zjawił się w Durham.
Dopiero w poniedziałek Cummings odniósł się do sprawy, gdy media zastanawiały się, czy nie powinien podać się do dymisji. Jak donosi BBC, Cummings tłumaczył się, że wywiózł żonę i czteroletniego syna poza Londyn już 27 marca, gdy u żony wystąpiły objawy zakażenia.
Czytaj więcej: Zakażony wirusem doradca Johnsona złamał zakaz podróży. Został przyłapany 400 kilometrów od domu
W Durham, oddalonego o blisko 400 kilometrów od stolicy Anglii, zatrzymali się u jego rodziców i byli tam w izolacji do 13 kwietnia. Dominic Cummings wyznał, że w tym okresie podróżował jeszcze tylko raz. 12 kwietnia udał się do pobliskiej miejscowości, po 15 dniach od wystąpienia symptomów, by sprawdzić m.in. stan swojego wzroku. Podkreślił, że wyjechał do Durham, ponieważ nie wiedział, co działoby się z jego synem, gdyby stan jego zdrowia i małżonki nie pozwoliłby na opiekę nad nim.
Nie żałuję tego, co zrobiłem
- zaznaczył Cummings, dodał przy tym, że nie rozważa podania się do dymisji. Powiedział też, że premier Johnson nie wiedział o jego decyzji dotyczącej podróży, ale kazał mu wyjaśnić opinii publicznej całą sprawę.