Kim Dzong Un nie pokazuje się publicznie od dwóch tygodni. Nie odnotowano jego obecności nawet na ważnych uroczystościach 15 kwietnia w rocznicę urodzin jego dziadka, pierwszego dyktatora Korei Północnej Kim Ir Sena. W ostatnich dniach pojawił się szereg doniesień medialnych opartych o nieoficjalne źródła, w których twierdzono, że wódz jest albo w ciężkim stanie, albo wręcz nie żyje po nieudanej operacji.
Oficjalnie nikt tego nie potwierdza. Wręcz przeciwnie, rząd Korei Południowej oznajmił w poniedziałek, że z jego perspektywy w Korei Północnej nie dzieje się nic niezwykłego. Kim Dzong Un ma być od 13 kwietnia w rejonie miasta Wonsan, gdzie znajduje się najbardziej popularny i elitarny kurort nadmorski w Korei Północnej.
Niezależnie od faktycznego stanu zdrowia dyktatora został wywołany temat jego ewentualnej sukcesji. Wiele mediów zwraca szczególną uwagę w tym kontekście na siostrę Kima, Kim Jo Dzong. Rzeczywiście kobieta stała się w ostatnich latach jedną z bardziej rozpoznawalnych twarzy reżimu. Czy to i pokrewieństwo z dyktatorem zapewniają jej jednak faktycznie pierwsze miejsce w kolejce do tronu? Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i ciekawa.
Kim Jo Dzong prawdopodobnie ma 31 lat. "Prawdopodobnie", ponieważ jak ze wszystkim dotyczącym Korei Północnej, większość informacji jest trudna lub wręcz niemożliwa do zweryfikowania. Ma być najmłodszym dzieckiem Kim Dzong Ila, drugiego dyktatora Korei Północnej. Kim Dzong Un jest od niej najpewniej trzy lata starszy.
Nie wiadomo praktycznie nic na temat tego, jak dorastała. Podobnie jak w przypadku jej brata. Pierwsze dość pewne informacje na temat ich młodości mówią o nauce w elitarnej szwajcarskiej szkole w drugiej połowie lat 90. i na przełomie wieków. Mieli mieszkać razem w jednej willi w niemal całkowitej izolacji, nie licząc oczywiście świty i ochrony. Spekuluje się, że wówczas wytworzyła się między nimi silna więź, która trwa do dzisiaj.
Kim Dzong Un jeszcze przed śmiercią ojca został wyznaczony na następcę. Był też przewodniczącym komisji organizującej uroczystości pogrzebowe, co wzorem radzieckim jest przesłanką do bycia kolejnym przywódcą. Wskazywało na to też umiejscowienie młodego Kima na przedzie konduktu pogrzebowego Fot. KCNA
To właśnie z silnej relacji z bratem ma wynikać obecna pozycja Kim Jo Dzong. Formalnie jest szefową departamentu agitacji i propagandy. Ma odpowiadać za kreowanie wizerunku brata. W 2017 roku została członkinią politbiura Partii Pracy Korei. Reżim w ostatnich latach wykorzystywał ją do pokazowych misji dyplomatycznych na wysokim szczeblu. Reprezentowała kraj na olimpiadzie zimowej w Korei Południowej w 2018 roku. Była też członkinią delegacji na oba spotkania jej brata z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Przede wszystkim ma być jednak najbardziej zaufanym zausznikiem i prywatną doradczynią brata.
- Problem z Kim Jo Dzong polega na tym, że informacje na temat jej faktycznej pozycji w systemie politycznym KRLD to spekulacje medialne, podobnie jak doniesienia na temat jej życia prywatnego. Nie sposób ich zweryfikować. Na pewno jest narzędziem reżimu w polityce zagranicznej. Trudno ustalić, na ile jest podmiotem w polityce wewnętrznej - mówi Gazeta.pl dr Oskar Pietrewicz, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, specjalizujący się w Półwyspie Koreańskim.
Czy gdyby jej bratu coś się stało, Kim Jo Dzong rzeczywiście zostałaby czwartym przywódcą Korei Północnej? Takie rozwiązanie sugeruje wiele mediów, powołując się na teoretyczną regułę ustanowioną przez jej dziadka. Jak mówi dr Pietrewicz, otaczany boską czcią Kim Ir Sen miał stworzyć "10 zasad ustanowienia monolitycznego systemu ideologicznego". Jedną z nich jest to, że rewolucja musi być kontynuowana przez dziedziczną sukcesję (linia krwi Paektu). Oznacza to teraz Kim Jo Dzong. Jej dwaj najstarsi bracia zostali już pominięci w kolejce do tronu (a najstarszy dodatkowo został pokazowo zamordowany w 2017 roku). Dzieci Kim Dzong Una (prawdopodobnie co najmniej jeden syn) są natomiast bardzo małe.
- Kim Jo Dzong teoretycznie mogłaby zostać następczynią, ale byłoby to trudne do zaakceptowania w patriarchalnym społeczeństwie Korei Północnej. Choć w historii feudalnej Korei były przypadki rządów kobiet, zwłaszcza wdów - mówi dr Pietrewicz. Dodaje, że nic nie wskazuje na to, aby w Korei Północnej były jakieś sztywne reguły sukcesji, według których to akurat ona automatycznie zostałaby kolejnym przywódcą.
Podobnie komentuje to Fiodor Tertitski, analityk ds. Korei Północnej publikujący na portalu NK News. W długim tekście na temat ewentualnej sukcesji przypomina, że dotychczas to sami dyktatorzy zawczasu wskazywali swojego następcę. Kim Dzong Il pominął swoich dwóch starszych synów, najprawdopodobniej uznając ich za niezdolnych do takiej odpowiedzialności, i wskazał Kim Dzong Una. Nic nie wskazuje na to, aby on sam już kogoś wskazał. Nie ma żadnego automatycznego mechanizmu jak w większości państw, że władzę przejmuje druga najważniejsza osoba w państwie.
Gdyby więc Kim Dzong Un nagle umarł, to powstałaby próżnia i zaczęłaby się walka o władzę. - Na kierownictwo Korei Północnej trzeba patrzeć szerzej. Postać przywódcy jest niesamowicie istotna, ale do tego są struktury partyjne, wojskowe i nowobogaccy, którzy są grupami interesu wpływającymi na kształt polityki wewnętrznej i zagranicznej. To układ sił pomiędzy nimi będzie kształtował przyszłość państwa - mówi dr Pietrewicz.
Zarówno ekspert PISM, jak i Tertitski zwracają uwagę na możliwość zaistnienia kolejnego mechanizmu rodem z czasów feudalnych - regencji. Zdaniem obydwu to najbardziej prawdopodobne rozwiązanie. Obaj wymieniają w tym kontekście to samo imię - Choe Ryong Hae. To przewodniczący Prezydium Najwyższego Zgromadzenia Ludowego, czyli ktoś w rodzaju tytularnego prezydenta. Członek ścisłej elity władzy. Na początku rządów Kim Dzong Una zajmował stanowisko szefa departamentu politycznego w armii, czyli sprawował nadzór polityczny nad wojskiem, co w Korei Północnej jest zadaniem o znaczeniu wyjątkowym. Był też w latach 2017-2019 przewodniczącym Komisji Spraw Państwowych, czyli czymś w rodzaju wąskiego faktycznego rządu Korei Północnej, którą kierował dotychczas zawsze ktoś z klanu Kimów. - Co najważniejsze, jest to wierny sługa reżimu, jego ojciec był bliskim współpracownikiem Kim Ir Sena - mówi dr Pietrewicz.
Choe Ryong Hae za plecami Kim Dzong Una na oficjalnej uroczystości Fot. Wong Maye-E / AP Photo
Teoretycznie Choe Ryong Hae mógłby być regentem dla syna Kim Dzong Una. - Nie jest jednak wykluczone, że byłby regentem dla Kim Jo Dzong - zaznacza dr Pietrewicz. Kiedy w 2011 roku władzę formalnie objął jeszcze nieopierzony Kim Dzong Un, to również miał wyznaczonych do opieki dwóch starych wyjadaczy północnokoreańskiej sceny politycznej, ciotkę Kim Kyong Hui i wuja Jang Song Thae. Spekuluje się, że wuj wraz z wpływowymi wojskowymi z wicemarszałkiem Ri Jong Ho na czele próbowali zmarginalizować młodego Kima i sprawować faktyczną władzę zza tronu. Skończyło się to dla nich prawdopodobnie tragicznie - obaj mieli zostać straceni w 2012 i 2013 roku, kiedy ich formalny podopieczny pewniej objął stery państwa.
Jak stwierdza Tertitski, pokazuje to, jak poważne jest ryzyko związane z byciem regentem w Korei Północnej. Przedwczesna śmierć może być nieunikniona podczas procesu usamodzielniania się podopiecznego. Sugeruje wobec tego inny scenariusz. Jego zdaniem jest możliwe, że w wypadku przedwczesnej śmierci Kima Choe Ryong Hae sięgnie po władzę samodzielną. Gdyby udałoby mu się do siebie przekonać elity w Pjongjangu, to młoda Kim Jo Dzong nie byłaby przeszkodą. - W kraju takim jak Korea Północna instytucje nie znaczą za wiele - stwierdza analityk. Ważne, kto ma za sobą poparcie partii, wojska i elit. Resztę da się jakoś załatwić.