Zrobił szkolne błędy. Pomimo tego drobny fałszerz oszukał wielkie media swoimi "dziennikami Hitlera" [TAKA CIEKAWOSTKA]

Taka okazja była zbyt dobra, żeby ją przepuścić. Szefostwo jednej z największych niemieckich gazet zatraciło więc kompletnie instynkt samozachowawczy. Zgodziło się przekazać swojemu dziennikarzowi miliony marek na zakup "dzienników Hitlera". Nie dość, że okazały się kiepskimi fałszywkami, to sam dziennikarz defraudował po drodze znaczne sumy. Skończyło się jedynym w swoim rodzaju światowym skandalem.

Afera nazywana przez Niemców po prostu "Hitler-Tagebücher", czyli "Dzienniki Hitlera", wybuchła w twarz szefostwu gazety "Stern" 37 lat temu. W dwa tygodnie sytuacja zmieniła się od euforii z powodu dziennikarskiego odkrycia dekady, po blamaż, który zdruzgotał markę "Stern".

Wygodny początek historii

Osią afery, na podstawie której powstało kilka książek, serial i film, był już wspomniane mityczne dzienniki Hitlera. Tak naprawdę nie wiadomo, czy przywódca III Rzeszy takowe prowadził. Jest jednak faktem, że w ostatnich dniach walk w Berlinie otoczenie Hitlera podjęło desperacką próbę ewakuacji siebie oraz najcenniejszego dobytku. W ramach operacji Seraglio flota dziesięciu samolotów transportowych w nocy z 20 na 21 kwietnia wystartowała z oblężonego miasta, kierując się na jeszcze w miarę bezpieczne południe kraju.

Jako ostatnia wystartowała maszyna Ju 352, na której pokładzie było kilka ciężkich metalowych skrzyń, mających zawierać osobiste archiwum Hitlera. Maszyna nie dotarła jednak do celu. Rozbiła się w lesie w pobliżu granicy obecnych Czech, kilkadziesiąt kilometrów od Drezna. Miejscowi mieli rozszabrować część wraku zanim teren zabezpieczyło wojsko.

Nie wiadomo co konkretnie było w skrzyniach i czy jakaś ich zawartość znalazła się w rękach okolicznych mieszkańców. Jest to jednak wręcz idealna sytuacja do snucia domysłów i fantastycznych teorii. Zajęcie w sam raz dla miłośników pamiątek po III Rzeszy i zakamuflowanych miłośników nazizmu.

Życiowe problemy i fascynacja III Rzeszą 

Takimi ludźmi byli właśnie dwaj główni aktorzy afery, Konrad Kujau i Gerd Heidemann. Obaj urodzili się na początku lat 30. Rodzice tego pierwszego wstąpili do partii nazistowskiej a ten drugi sam wstąpił do Hitlerjugend. Ich powojenne losy były jednak różne. Ten pierwszy początkowo żył w NRD, ale uciekł w 1957 roku na zachód, ścigany za drobną kradzież. W RFN dalej wiódł mało ekscytujące życie i zmagał się z wiecznymi problemami finansowymi.

W 1970 roku wpadł jednak na pomysł, jak to zmienić. Zaczął handlować szmuglowanymi z NRD pamiątkami po III Rzeszy, na które okazał się być bardzo duży popyt w RFN. Z czasem zaczął podnosić ich wartość, fałszując dokumenty, certyfikaty czy różne istotne detale. Na przykład zwykły hełm z okresu I wojny światowej sprzedał jako hełm, który nosił Adolf Hitler podczas bitwy pod Ypres w 1914 roku. Z czasem jego apetyt rósł. Zaczął tworzyć fałszywe "obrazy namalowane przez Hitlera", "poematy Hitlera" i temu podobne. W połowie lat 70. miał napisać swój pierwszy "dziennik Hitlera".

Kujau kilka lat po wyjściu z więzieniaKujau kilka lat po wyjściu z więzienia Fot. Telephil/Wikipedia CC BY-SA 3.0

Heidemann od pracy fotografa doszedł stopniowo w latach 50. do etatu dziennikarza w wówczas bardzo poważanej gazecie "Stern". Wiele lat spędził jako korespondent na Bliskim Wschodzie. W 1973 roku został wysłany do zajęcia się tematem niszczejącego jachtu Hermana Goeringa, Carin II. Jednostka tak zafascynowała Heidemana, że postanowił ją kupić, choć zdecydowanie przekraczało to jego możliwości finansowe. Musiał się mocno zadłużyć i od tego czasu nieustannie żył na kredyt.

Odnawiając jacht, wszedł w kontakt z córką Goeringa, Eddą. Tak przypadli sobie do gustu, że zaczęli żyć razem. Wydawali przyjęcia na pokładzie jachtu, które przyciągały wiele osób z kręgów władzy III Rzeszy. Poprzez jacht i Eddę Heidemann mocno zakorzenił się w tym światku. Zaczął wręcz obsesyjnie interesować się pamiątkami po nazistach.

Jacht Carin II współcześnieJacht Carin II współcześnie Fot. Thomasrichter/Wikipedia CC BY-SA 3.0

Wielki przekręt

Tonąc po uszy w długach, Heidemann starał się pod koniec lat 70. sprzedać jacht. Tym sposobem wszedł w kontakt z pewnym handlarzem pamiątkami po III Rzeszy. Ten jachtu nie kupił, ale opowiedział dziennikarzowi o "dzienniku Hitlera", który widział u znajomego handlarza. Heidemann miał wręcz eksplodować ekscytacją. Uznał, że to odkrycie będzie jego wielkim osiągnięciem zawodowym i pozwoli mu wydobyć się z długów. Wszelkie dobre praktyki zawodowe poszły w kąt. Miejsce krytycznej analizy zastąpiły emocje.

Heidemann połknął przynętę wraz z haczykiem i żyłką. Owym "znajomym handlarzem" był Kujau.

Przełożeni dziennikarza nie podzielali jego entuzjazmu i kazali mu zająć się innymi tematami. Natomiast sam Kujau przez prawie rok odmawiał skontaktowania się z Heidemannem. Ten był jednak uparty i w styczniu 1981 roku zdobył numer do handlarza/fałszerza. Dalej poszło już łatwo. Kujau oznajmił szalejącemu z ekscytacji dziennikarzowi, że może przeszmuglować z NRD 27 tomów "dzienników Hitlera", do tego mnóstwo dokumentów, listów i trochę obrazów. Miały one pochodzić z wraku samolotu rozbitego w 1945 roku. To mogło być naprawdę dziennikarskie odkrycie dekady, ba, powojennych Niemiec.

Heidemann z wiadomością o możliwej sensacji ominął swoich sceptycznych przełożonych i udał się wprost do szefostwa firmy wydawniczej Gruner + Jahr, która jest właścicielem "Stern". Miał tam kontakty. W wydawnictwie potencjalnie wielkie odkrycie wywołało podniecenie i ostrożność poszła w kąt. Od ręki przygotowano 200 tysięcy marek dla Heidemanna na zakup pierwszych "dzienników". Uzgodniono też, że cała sprawa będzie trzymana w ścisłej tajemnicy do czasu nabycia wszystkich 27 tomów.

Na przestrzeni kolejnych dwóch lat Heidemann skrycie skupował kolejne tomy "dzienników Hitlera". Pobierał na ten cel coraz więcej pieniędzy, ponieważ z jednej strony Kujau twierdził, że "koszty przemytu" rosną i dyktował coraz wyższe ceny. Z drugiej strony rósł apetyt Heidemanna, który defraudował co najmniej połowę przekazanych mu funduszy. Choć wcześniej żył w długach, to nagle zaczął wieść wystawne życie. Kupił kilka mieszkań i luksusowych samochodów. Sytuacja tak odpowiadała obu mężczyznom, że po drodze "znalazło się" osiem dodatkowych tomów dzienników. Do końca 1982 roku Heidemann zakupił ich łącznie 35. Dostał na ten cel 9,3 miliona marek (po uwzględnieniu inflacji około dziewięciu milionów dzisiejszych euro). Kujau twierdził później, że z tej kwoty dotarło do niego 1,5 miliona marek.

Pokaz w szwajcarskim skarbcu

Grupa osób, które wiedziały o całej transakcji była bardzo wąska. Wszystko robiono w absolutnej tajemnicy. Tak daleko posuniętej, że zrezygnowano z normalnej weryfikacji materiału. Pojedyncze strony przekazano do wstępnej oceny zaznajomionym ekspertom. Proszono ich o porównanie, czy widoczne na nich pismo to pismo tego samego człowieka co na dostarczonym im równocześnie innym dokumencie. Problem w tym, że ten drugi dokument, będący w mniemaniu właścicieli "Stern" oryginalnym dokumentem napisanym przez Hitlera, też był fałszywką Kujau. Tak więc eksperci zgodnie z prawdą stwierdzili, iż oba napisała ta sama osoba.

Mając w rękach wstępne pozytywne oceny specjalistów i 35 tomów "dzienników", na początku 1983 roku szefostwo Gruner + Jahr zaczęło szykować wielką akcję publikacji. Część tomów przewieziono do wynajętego skarbca banku w Zurychu, gdzie przygotowano specjalną ekspozycję wzbogaconą szeregiem innych pamiątek po III Rzeszy. Do tego miejsca zaproszono w tajemnicy przedstawicieli różnych tytułów prasy zagranicznej, oferując im wyłączne prawa do publikacji w swoich krajach.

Zanim zaczęto negocjacje, do oceny autentyczności "dzienników Hitlera" przystąpiło po kolei dwóch ekspertów, którzy mieli dać rekomendację właścicielom gazet oraz magazynów. Obaj byli pod wielkim wrażeniem skali znaleziska i na podstawie wstępnych oględzin stwierdzili, że prawdopodobnie są autentyczne. Zostali jednak częściowo zwiedzeni, ponieważ przedstawiciele Gruner + Jahr zapewniali ich, iż dokonano analizy chemicznej papieru oraz tuszu i że ich wyniki były pozytywne. Do połowy kwietnia Niemcy mieli w rękach umowy z szeregiem gazet na kwotę dwóch milionów dolarów.

22 kwietnia "Stern" opublikował triumfalną informację o odkryciu "dzienników Hitlera". I wszystko zaczęło się walić.

Ponadczasowe wnioski dla dziennikarzy

Natychmiast podniosły się głosy powątpiewające w autentyczność dzienników. Okazało się między innymi, że wówczas jeszcze mało znany brytyjski historyk David Irving pod koniec 1982 roku własnym sumptem zdobył ksera kilku stron i znalazł na nich szereg błędów jego zdaniem jednoznacznie wykluczających, aby mógł je napisać Hitler. Wątpliwości zaczęli też wyrażać dwaj eksperci, którym pokazano część dzienników w Zurychu. Po tym, jak ochłonęli z emocji po starannie zaaranżowanym pokazie, zaczęli zdawać sobie sprawę, jak mało faktycznych dowodów na autentyczność znaleziska im pokazano.

Wobec narastających wątpliwości i coraz większej afery wokół "Stern", kierownictwo Gruner + Jahr zdecydowało się przekazać kilka tomów dzienników specjalistom z Bundesarchiv (archiwa państwowe) a potem jeszcze innym niezależnym ekspertom. Już pierwsze wyniki badań przekazane poufnie kierownictwu Gruner + Jahr pierwszego maja dość dobitnie dawały do zrozumienia, że to kiepskie fałszywki. Papier i atrament były współczesne. Podpis Hitlera był dla ekspertów wręcz groteskowo źle podrobiony. Nie zgadzał się szereg faktów i znawcy tematu szybko zidentyfikowali na jakich książkach bazował fałszerz, pisząc swoje dzienniki.

Wydawnictwo, jak i Heidemann, przez niemal tydzień odmawiali jednak przyjęcia tego do wiadomości. Szóstego maja eksperci z Bundesarchiv zakończyli prace i jednoznacznie określi dzienniki jako fałszerstwo. Informację o tym przekazali bezpośrednio rządowi ze względu na rangę, do jakiej urosła sprawa. Zanim "Stern" i wydawnictwo zdążyły zareagować, państwo oficjalnie poinformowało o fałszerstwie w specjalnym komunikacie. Trudno o bardziej druzgocący cios dla wiarygodności i wizerunku gazety.

Kujau próbował uciekać, ale został szybko aresztowany w Austrii. Początkowo wszystkiemu zaprzeczał, ale kiedy dowiedział się ile "jego" pieniędzy zdefraudował Heidemann, poszedł na pełną współpracę. Dziennikarza zatrzymano niedługo później. Wyroki w ich procesie zapadły w 1985 roku. Fałszerz dostał cztery lata i sześć miesięcy więzienia, dziennikarz cztery lata i osiem miesięcy. Sędzia stwierdził, że postanowił złagodzić ich kary, biorąc pod uwagę skalę zaniedbań ze strony kierownictwa wydawnictwa i gazety.

Skandal zrujnował reputację "Stern" na wiele lat. Doprowadził też do ochłodzenia fascynacji III Rzeszą, panującej wówczas w kulturze masowej RFN. Brytyjski dziennikarz Brian MacArthur, który miał napisać pierwszy tekst na temat "dzienników" na brytyjski rynek, po latach podsumował aferę w ten sposób:

Wizja odkrycia dzienników Hitlera obiecywała tak wielki sukces dziennikarski, że wszyscy chcieliśmy wierzyć w ich autentyczność. Kiedy już się w to wplątaliśmy, musieliśmy w to wierzyć tak długo, aż jednoznacznie udowodniono nam błąd. Ci nieliczni z nas, których dopuszczono do tajemnicy, byli wręcz otumanieni adrenaliną: mieliśmy napisać nasze najważniejsze testy w karierze...
Więcej o: