Jeden stary mały odrzutowiec pasażerski może kosztować na aukcji w USA milion dolarów a nawet mniej. Zbudowanie dla niego prowizorycznego lądowiska w dżungli Belize, Gwatemali czy Meksyku to kolejne kilkaset tysięcy dolarów. Na pokład takiego samolotu można natomiast załadować do kilku ton kokainy. Jej wartość po przemycie do USA to nawet kilkadziesiąt milionów dolarów. Potencjalny zarobek jest więc bardzo atrakcyjny.
Tak bardzo, że Ameryka Łacińska stała się cmentarzyskiem starych małych odrzutowców pasażerskich. Jeśli się nie rozbiją w drodze albo podczas lądowania, to są często porzucane i podpalane po opróżnieniu z cennego ładunku. Na pozór traktowanie takich samolotów jako jednorazówek może się wydawać absurdalne, ale to codzienność w tym rejonie świata.
Najnowszego spektakularnego przykładu tego procederu dostarczyło wojsko Gwatemali. 27 stycznia żołnierze zaskoczyli przemytników podczas rozładunku pasażerskiego odrzutowca Hawker Siddley 125, który wylądował na prowizorycznym lądowisku w dżungli w stanie Peten, na północy kraju. Przechwycili między innymi 16 dużych paczek kokainy, kilka karabinków i samochody. Do tego oczywiście wspomniany samolot, który pomimo lądowania w trudnych warunkach był w dobrym stanie.
Hawker Siddley 125 przechwycony przez wojsko Gwatemali Fot. EJÉRCITO DE GUATEMALA
Po dokładnym zbadaniu maszyny i prowizorycznego lądowiska, pilot gwatemalskiego lotnictwa wojskowego zdecydował, że da radę wystartować. Jak uznał, tak zrobił. Żołnierze obstawiający lądowisko wykonali nagranie wariackiego startu, które trafiło do sieci. Dość powiedzieć, że pilot musiał być naprawdę odważny, bo maszyna dziko podskakuje i wierzga na nierównościach, a blisko po obu stronach samolotu ciągnie się szczelna ściana wysokich drzew.
W drugą stronę jak bardzo odważni lub zdesperowani musieli być piloci pracujący dla kartelu, którzy lądowali (prawdopodobnie w nocy lub nad ranem) na tym prowizorycznym pasie. Dla nich to jednak codzienność. Mają być z jednej strony zastraszani, a z drugiej zachęcani ogromnymi pieniędzmi. Chętnych najwyraźniej nie brakuje, ponieważ samoloty latają regularnie. Jak bardzo atrakcyjne to zajęcie, pokazują dokumenty z procesu Jorge Gustavo Arevalo-Kesslera, którego skazano w 2011 roku w USA na 11 lat więzienia.
Arevalo-Kessler był doświadczonym pilotem wojskowym, który w randze kapitana służył jako instruktor w meksykańskich siłach powietrznych. Po odejściu ze służby dostał ofertę pracy w liniach Qatar Airlines, co prawdopodobnie oznaczałoby bardzo atrakcyjną pensję. Odrzucił ją jednak i został pilotem dla kartelu Sinola. Jak sam przyznał podczas procesu, "zaślepiła go zachłanność".
Część dokumentów ze śledztwa została odtajniona i strzępki informacji opublikowano w meksykańskich gazetach. Z odtajnionych materiałów wynika, że sam jeden kartel Sinola (co prawda najpotężniejszy wśród tego rodzaju organizacji) miał mieć około 2010 roku niemal pięć tysięcy nielegalnych lądowisk. Do tego setki samolotów i śmigłowców różnego rodzaju. W latach 2006-2015 roku meksykańskie władze miały przechwycić ich 599. Ile nie przechwycono lub nie znaleziono, to pewnie wiedzą tylko kartele.
Arevalo-Kessler przyznał, że w trakcie swojej przestępczej kariery latał nawet starym boeingiem B727, czyli już naprawdę dużym samolotem pasażerskim, do którego można załadować wiele ton narkotyków. Być może woził je na trasie transatlantyckiej. Już od 2010 roku wiadomo, iż kartele transportują samolotami narkotyki do północno-zachodniej Afryki, gdzie łatwo przekupić kogo trzeba. Stamtąd przez Saharę i Morze Śródziemne trafiają do Europy.
Skala tego procederu nie jest znana. Przynajmniej publicznie. Wiadomo jednak, że w samej Ameryce Łacińskiej mowa o prawdopodobnie kilkuset samolotach rocznie, które lądują głównie w Meksyku, Belize i Gwatemali. Według anonimowych pracowników amerykańskich służb cytowanych przez CNN, w 2018 roku wykrywano średnio jeden lot dziennie. W 2019 roku lotów miało być jeszcze więcej. Zdarzało się po nawet pięć jednej nocy. W 2018 roku wojsko Gwatemali znalazło tylko 16 porzuconych lub zniszczonych samolotów przemytników. W 2019 roku już 55, zdecydowana większość spaloną po lądowaniu.
Nie wszystkie loty mają być przeprowadzane przy użyciu odrzutowców, popularne są też samoloty turbośmigłowe. Jednak te pierwsze mają zyskiwać na popularności ze względu na większy zasięg, większą prędkość i możliwość przewiezienia większego ładunku. Trudniej nimi wylądować w polu, ale jak widać da się. Zwłaszcza, że ich utrata nikogo nie boli.
Tak najczęściej są znajdowane samoloty przemytników - spalone dla zatarcia śladów Fot. EJÉRCITO DE GUATEMALA
Obecnie standardowym punktem startu ma być Wenezuela. Kiedyś była to Kolumbia, gdzie większość koki jest produkowana. Jednak tamtejszy rząd przy wydatnej pomocy USA na tyle uszczelnił swoją przestrzeń powietrzną, że nielegalne loty stały się zbyt ryzykowne. Z tego powodu kartele w ostatnich latach miały przerzucić swoją działalność do sąsiedniej Wenezueli, rządzonej przez opcję polityczną wrogą USA. Waszyngton zarzuca wręcz wenezuelskiej władzy i wojsku, że na masową skalę współpracują z kartelami czerpiąc z tego duże korzyści finansowe. W pogrążonej w kryzysie gospodarczym Wenezueli płacący twardą walutą przestępcy mają niebagatelną siłę przekonywania. W pierwszej połowie minionej dekady regularnie pojawiały się doniesienia o zestrzeleniu samolotów przemytników przez wenezuelskie lotnictwo, które w 2012 roku dostało pozwolenie na strzelanie do podejrzanych cywilnych maszyn. Jednak od kilku lat podobne doniesienia się nie zdarzają.
Po starcie z prowizorycznych lotniskach na północy Wenezueli przemytnicy wylatują nad wody międzynarodowe Morza Karaibskiego. Kiedy zbliżają się do rejonu południowych krańców Meksyku, Belize i Gwatemali, obniżają lot aby utrudnić śledzenie przez radary. Zazwyczaj i tak są obserwowane, ale nie ma jak ich przechwycić bo żadne państwo w okolicy nie ma myśliwców z prawdziwego zdarzenia. Przestępcy na małej wysokości dolatują do prowizorycznych lądowisk albo do mało uczęszczanych odcinków dróg. Lądując często się rozbijają lub poważnie uszkadzają samoloty, ale to nie jest istotne. Liczy się tylko ładunek upchnięty do kabiny pasażerskiej.
Wysadzanie prowizorycznych lądowisk
Służby zazwyczaj docierają na miejsce już po fakcie. Przybliżone miejsce lądowania owszem najczęściej jest znane dzięki danym z radarów, ale trzeba jeszcze do niego dojechać, a czasem jest to bardzo trudne. Przestępcy nie mają problemu, aby budować swoje lądowiska na przykład w sercu parków narodowych. Dodatkowo czasem lokalna ludność aktywnie utrudnia służbom przejazd, najpewniej będąc na usługach kartelu. Według gwatemalskiego wojska, procedura wylądowania, rozładowania, a następnie podpalenia samolotu zajmuje przemytnikom dziesięć minut. Żołnierze docierają na miejsce zazwyczaj w około godzinę. Jeśli czasem jakimś przypadkiem wojsko i policja dotrą na miejsce jeszcze podczas rozładunku, to regularnie dochodzi do strzelanin.
W ostatnich dniach stycznia niewielki turbośmigłowy samolot przemytników wylądował świtem na drodze w pobliżu kurortu Bacalar w Meksyku, tuż przy granicy z Belize. Kiedy na miejsce usiłowało dotrzeć wojsko, zostało ostrzelane z ciężkiej broni maszynowej i karabinów wyborowych. Zginęło dwóch żołnierzy, w tym generał odpowiadający za walkę z kartelami w tym regionie kraju. Wojsko w końcu dotarło do samolotu, ale przestępcy zdołali uciec z częścią ładunku szacowanego na około tonę kokainy. Przechwycono 600 kilogramów, wartych na ulicy w USA kilkanaście milionów dolarów.
Do jeszcze gorszego wydarzenia doszło we wrześniu 2019 roku w Gwatemali. Patrol 15 żołnierzy wysłany celem zabezpieczenia samolotu przemytników, wpadł w zasadzkę niedaleko miejsca lądowania. Trzech zginęło, dwóch zostało pojmanych, a reszta się wycofała mając pięciu rannych. Żołnierze potem twierdzili, że przestępcy zasłaniali się cywilami, w tym kobietami i dziećmi, wobec czego nie mogli swobodnie odpowiadać im ogniem.
To jednak rzadkie ekstremalne przykłady. Najczęściej pojawiają się informacje o znalezieniu porzuconych, rozbitych, spalonych, pustych samolotów. Nie ulega przy tym wątpliwości, że zdecydowana większość ładunku dociera planowo do odbiorców w Meksyku. Tamtejsze kartele przerzucają narkotyki dalej do USA na najróżniejsze sposoby. Biznes kwitnie.