Donald Trump reklamował go jako "umowę stulecia", w oficjalnym dokumencie mowa jest o "Wizji dla pokoju". Jednak sami Palestyńczycy o projekcie, który miałby być "umową pokojową" z Izraelem, mówią "zdrada", "kradzież", "apartheid".
Umowa zakłada zezwolenie na anektowanie przez Izrael części okupowanych terytoriów palestyńskich, w tym Doliny Jordanu i (nielegalnych wg prawa międzynarodowego) osiedli izraelskich na palestyńskim Zachodnim Brzegu. Ponadto Palestyńczycy musieliby spełnić szereg warunków, w tym demilitaryzację i porzucenie ubiegania się o powrót uchodźców palestyńskich. W zamian mieliby otrzymać drogę do swojej państwowości. Jednak "suwerenne" państwo palestyńskie nie miałoby kontroli nad wodami terytorialnymi, musiałoby uznać zwierzchnictwo Izraela w kwestiach bezpieczeństwa i składałoby się podzielonych fragmentów terytorium łączonych tunelami.
"Chcą zamknąć nas na stałe w wyrafinowanych technologicznie klatkach i nazwać to pokojem" - napisała na Twitterze palestyńsko-amerykańska prawniczka i aktywistka Noura Erakat. B'Tselem, izraelska organizacja działająca na rzecz praw człowieka, w komunikacie dot. porozumienia napisała: "to nie pokój, tylko apartheid". "Amerykański plan jest jak szwajcarski ser, z tym że ser zaoferowano Izraelczykom, a Palestyńczykom - dziury. (...) Ten plan legitymizuje, utrwala i nawet rozszerza poziom łamania praw człowieka przez Izrael, co jest całkowicie nieakceptowalne" - napisała organizacja. Porównała plan wyznaczenia granic do Bantustanów, enklaw wydzielonych w RPA jako narzędzie apartheidu.
- Nie można mówić o planie pokojowym dla obu stron: Izraela i Palestyńczyków. Gdyby taki był, to zaproszone byłyby oba państwa, stałyby u boku Donalda Trumpa i zabrały się do negocjacji. To raczej jednostronna deklaracja amerykańsko-izraelska - powiedziała dr Patrycja Sasnal, kierowniczka Biura Badań i Analiz PISM. Stwierdziła, że z punktu widzenia Palestyńczyków plan jest "absurdalny".
Zwróciła uwagę na dwa aspekty planu. - Po pierwsze rzeczywiście jest to jakiś plan na przyszłość: ma komponent polityczny, ekonomiczny, są jakieś pomysły, które w dużej mierze bazują na ustaleniach 30 lat negocjacji - powiedziała. - Natomiast to, co się jeszcze zdarzyło, to uznanie przez USA suwerenności Izraela nad okupowanymi terytoriami palestyńskimi na Zachodnim Brzegu, na których są izraelskie osiedla, oraz nad Doliną Jordanu. To jest nowość - oceniła.
Ekspertka przypomniała, że Trump robił duże kroki w tym kierunku. - Przeniósł ambasadę USA do Jerozolimy, uznał aneksję wzgórz Golan, czym złamał prawo międzynarodowe. Ale zapowiedzi uznania izraelskiej aneksji osiedli do tej pory nie było - stwierdziła. - Ten plan tak wysadza warunki negocjacji, że właściwie nie daje możliwości rozpoczęcia przez Palestyńczyków rozmów. Zabiera jednej stronie wszystkie żetony i daje je drugiej - dodała.
Zobacz wideo: Czym jest Strefa Gazy?
Jak stwierdziła dr Sasnal, w praktyce nowe stanowisko USA zmienia niewiele. - Trump przypieczętował politykę tzw. faktów dokonanych, którą Izrael stosuje od dziesiątek lat. Akceptuje to, co Izrael już zrobił, w tym przeprowadzenie pół miliona osadników żydowskich na terytoria okupowane - powiedziała. Wyjaśniła, że zmiana z terytorium okupowanego na anektowane oznacza zmianę z władzy wojskowej na całkowitą zwierzchność Izraela.
Spodziewać się można protestów i zamieszek - już przed ogłoszeniem planu palestyńskie frakcje zapowiedziały "dzień gniewu". - Ale Palestyńczycy mają bardzo ograniczone pole działania. Poza wyjściem na ulice nie mają żadnych narzędzi pokazania swojego sprzeciwu - powiedziała Sasnal.
Dotychczas mogli liczyć na poparcie na scenie międzynarodowej ze strony państw regionu, jednak ta sytuacja zmienia się. Propozycję Trumpa skrytykowały Iran i Turcja, ale niektóre kraje arabskie - w tym Egipt i Arabia Saudyjska - nie odrzucają jej i zachęcają stronę palestyńską do podjęcia negocjacji. Ambasadorowie Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Omanu pojawili się nawet na konferencji prasowej prezydenta USA i premiera Izraela. - Arabia Saudyjska zrobi wszystko, by powstrzymywać Iran, a do tego potrzebuje Stanów Zjednoczonych i Izraela. Państwa arabskie nie są chętne, by zrobić wiele dla Palestyńczyków - powiedziała Sasnal i zwróciła uwagę, że obecna administracja USA działa w korzystny dla nich sposób. - Nie zwraca uwagi na niedemokratyczne rządy, łamanie prawa międzynarodowego i praw człowieka. Paradoksalnie korzystne są też rządy Netanjahu. Domyślamy się, że Izrael pomaga państwom arabskim kontrolować społeczeństwo - dodała.
- Palestyńczycy są na przegranej pozycji i tak pozostanie. Zaś dla regionu i dla świata to smutny moment, gdyż porządek oparty na prawie międzynarodowym krok po kroku się rozsypuje. USA - uważane za chroniącego ten porządek - same go rozmontowują - powiedziała ekspertka PISM. Dodała, że będzie to kolejna kwestia silnego rozdźwięku w stanowiskach Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej.
- Z polskiego punktu widzenia najważniejsze jest to, że działania Trumpa to woda na młyn polityki rosyjskiej np. na Krymie - stwierdziła. - Jeśli Stany Zjednoczone akceptują aneksję terytoriów nabytych w drodze siły, to dlaczego społeczność międzynarodowa nie akceptuje rosyjskiego Krymu? To zacznie dotykać sedna europejskiego bezpieczeństwa - wyjaśniła.
Sasnal zwróciła uwagę, że pokazany przez Biały Dom plan najpewniej był gotowy od dawna. - Tylko czekano na odpowiedni moment, w tym zakończenie kolejnych wyborów w Izraelu. Ale czas ucieka i dla Netanjahu, i dla Trumpa. I zbliżają się kolejne wybory, i obaj mają zarzuty - stwierdziła. W USA trwa proces impeachmentu, zaś premier Izraela ma prokuratorskie zarzuty w sprawie korupcyjnej.
- Dla obu jest politycznie korzystne, by zrobić coś, o czym teraz świat będzie przez chwilę mówił. Dla obu kończył się też czas, by ten prezent Izraelczykom dać - powiedziała. - Jest już pewien marazm związany z tym konfliktem. Ani kraje arabskie nie stoją już twardo za Palestyńczykami, ani światowa opinia publiczna się tym nie przejmuje, każdy ma swoje wewnętrzne problemy. Więc nie było na co dalej czekać - dodała.