Filmy przyzwyczaiły nas do wizji atomowego armagedonu jako pojawiających się znienacka błysków, a następnie chmur-grzybów po eksplozjach termojądrowych. Taki, owszem, byłby finał. Jednak zanim doszłoby do detonacji, zobaczylibyśmy nad głowami wiele "spadających gwiazd".
Wielki spektakl ognia i światła rozgrywałby się w wielu miejscach na globie przez jakąś godzinę przed końcem wszystkiego. Na bardzo rzadkich nagraniach i zdjęciach z ćwiczeń oraz testów można zobaczyć jego namiastkę.
Owe obrazy zawsze mnie na swój sposób fascynowały. Z jednej strony są pokazem niezwykłej technologii, a z drugiej strony symbolem tego, jak bardzo ludzkość potrafi się wysilić w pościgu za najbardziej skutecznymi narzędziami do zabijania się nawzajem. Przerażające i fascynujące zarazem.
Większa cześć atomowego armagedonu byłaby sprawką głowic rakiet balistycznych, tych międzykontynentalnych odpalanych z lądu (ICBM) oraz tych odpalanych z okrętów podwodnych (SLBM). Łącznie w tej chwili do startu jest ich gotowych trochę ponad tysiąc. Każda może mieć po kilka, a nawet kilkanaście głowic termojądrowych. Siła wystarczająca do zrujnowania cywilizacji.
Nagrania i zdjęcia odpaleń pojedynczych rakiet, czy to ICBM czy SLBM są powszechnie dostępne i znane. Wykonuje się je podczas rutynowych ćwiczeń. W wypadku początku III wojny światowej nikt by ich jednak nie odpalał pojedynczo. Wszystkie ruszyłyby w niebo w ciągu kilku minut. Nigdy nie widziałem zdjęć czy nagrań takich masowych odpaleń z lądu, jednak są nagrania takich startów z morza.
Jedno jest z 2018 roku i jest zdecydowanie najlepsze jakościowo. Przedstawia ćwiczenia z udziałem rosyjskiego atomowego okrętu podwodnego Jurij Dołgoruki typu Boreasz. Odpalił on liczącą cztery sztuki salwę pocisków balistycznych Buława. Zazwyczaj odpalane są pojedynczo, może parami. Cztery na raz to bardzo, bardzo rzadkie wydarzenie.
Są też nagrania amerykańskiego atomowego okrętu podwodnego typu Ohio odpalającego serię czterech rakiet typu Trident II. Jest jednak znacznie gorszej jakości niż to rosyjskie. Nie wiadomo też, kiedy i w jakich okolicznościach je wykonano.
Rekordowe odpalenie tego rodzaju jest sprawką Rosjan. W 1991 roku przeprowadzili oni operację o wymownej nazwie Behemot-2. Atomowy okręt podwodny Nowomoskowsk typu Delfin odpalił cały swój zapas rakiet typu Siniewa - 16 pocisków w serii trwającej niecałe cztery minuty. Był to jednocześnie pokaz siły jak i najtrudniejszy test dla sprzętu oraz załogi. Odpalenie tylu rakiet oznacza wielkie siły działające na okręt. W niecałe cztery minuty opuściły go pociski ważące 670 ton. Przed testem autentycznie obawiano się, czy okręt w ogóle to wytrzyma i czy nie dojdzie do awarii podczas tylu startów. Wydarzenie oczywiście filmowano i wideo jest dostępne na Youtubie, choć kiepskiej jakości.
Po starcie rakiety balistyczne wznoszą się na granicę kosmosu i uwalniają swój ładunek, czyli platformę (po angielsku nazywaną "bus") z przyczepionymi głowicami. Jeszcze poza atmosferą platforma precyzyjnie manewruje i uwalnia po kolei głowice. Każda z nich może zostać skierowana ku innemu celowi. Następnie wszystkie wchodzą w atmosferę i zaczyna się drugi etap niszczycielskiego spektaklu.
'Bus' pocisku Peacekeeper podczas montowania na nim ćwiczebnych głowic termojądrowych Fot. US DoD
Spadające z kosmosu głowice poruszają się z prędkościami rzędu kilkunastu tysięcy a nawet ponad 20 tysięcy kilometrów na godzinę. Oznacza to wielkie temperatury wywołane tarciem powietrza. Osłony głowic rozgrzewają się do białości i otacza je chmura plazmy. W odpowiednich warunkach mogą też zostawić za sobą świetliste ślady.
Takie spektakularne widowisko można zobaczyć regularnie właściwie tylko w dwóch miejscach na Ziemi. Jedno to Kamczatka, gdzie znajduje się rosyjski poligon Kura, w który standardowo są wycelowane rakiety balistyczne odpalane w ramach ćwiczeń sił strategicznych. Drugie miejsce to atol Kwajalein na Pacyfiku, gdzie USA dzierżawią szereg wysepek. Znajduje się tam analogiczny poligon z celami dla rakiet balistycznych testowanych przez Amerykanów.
Natrafiłem na jedynie dwa nagrania pokazujące wejście głowic w atmosferę. Jedno zostało wykonane najprawdopodobniej wbrew zakazowi przez kogoś na poligonie Kura. Wyraźnie widać na nim świetliste ślady zostawione przez kilka głowic. Jest kiepskiej jakości, ale pomimo tego robi wrażenie.
Drugie nagranie, a właściwie sklejka licznych nagrań, pochodzi z filmu dokumentalnego/promocyjnego przygotowanego w latach 90. przez wojsko USA. Opowiada historię serii testów rakiet ICBM Minuteman III odpalanych z kosmodromu Vandenberg w Kalifornii w kierunku Kwajelein. Pokazano między innymi ujęcia uderzenia głowic w cele na poligonie. Cały film jest unikalnym materiałem. Nie jestem świadom, aby Amerykanie opublikowali kiedykolwiek coś więcej tego rodzaju. Prawdopodobnie był to jednostkowy wybryk spowodowany wyjątkowym odprężeniem po zakończeniu zimnej wojny. Niestety film jest kiepskiej jakości, jak wszystko, co digitalizowano i wrzucano do sieci około przełomu wieków.
Znacznie lepszej jakości są natomiast odtajnione przez Amerykanów zdjęcia z testów pocisku ICBM Peacekeeper, prowadzonych w latach 80. i 90. Wobec zakończenia zimnej wojny i podpisania nowych traktatów rozbrojeniowych Waszyngton zdecydował się zrezygnować z tych nowoczesnych rakiet na rzecz starszych i tańszych Minuteman III. Ostatni Peacekeeper został wycofany ze służby w 2005 roku. Wobec tego odtajniono dużo materiałów związanych z opracowaniem i testowaniem tego typu rakiet. W tym liczne zdjęcia wchodzących w atmosferę głowic. Jedna rakieta Peacekeeper mogła ich przenosić do 12, więc potencjał na spektakularne widoki był duży. Widoczne tutaj zdjęcia wykonano z długą ekspozycją. W rzeczywistości głowice nie zostawiają takiego długiego ognistego śladu, co widać na wcześniejszych nagraniach.
Kilka zdjęć jest tutaj w tekście, jednak więcej umieściłem w galerii, która jest na samym początku tekstu wraz ze zdjęciem tytułowym.
Ślady po serii ćwiczebnych głowic termojądrowych pocisku Peackeeper wchodzących w atmosferę nad atolem Kwajalein Fot. US DoD
Zestawienie obrazów odpaleń rakiet i wejścia ich ładunku w atmosferę pozwalają sobie wyobrazić, jak wyglądałby prawdziwy początek końca świata. Po ognistych śladach z nieba nastąpiły by błyski i wzniosłyby się chmury-grzyby. Dlaczego naukowcy z Federacji Amerykańskich Naukowców (FAS) odpowiadający za "zegar zagłady" są przekonani, że jest nam do takich wydarzeń bliżej niż kiedykolwiek?
Argumentują, iż dominuje obecnie wśród najważniejszych światowych przywódców trend do rozmontowywania traktatów rozbrojeniowych i osłabiania instytucji międzynarodowych. Rosja i USA zakończyły traktat INF, zabraniający całej klasy rakiet balistycznych, wątpliwa jest przyszłość traktatu Nowy START ograniczającego arsenały jądrowe obu mocarstw, Waszyngton de facto storpedował porozumienie jądrowe z Iranem, próby osiągnięcia porozumienia w sprawie arsenału jądrowego Korei Północnej wyraźnie zawiodły. Amerykanie, Chińczycy i Rosjanie prowadzą szeroko zakrojone programy modernizacji i rozbudowy arsenałów jądrowych.
Na to nakładają się postępujące zmiany klimatyczne, które w sposób nieunikniony będą zwiększać presję na obecny porządek światowy. Nie chodzi o jakąś jedną wielką katastrofę, ale postępujące pogorszenie warunków życia dla setek milionów czy wręcz miliardów ludzi i powiązane z tym problemy społeczne i gospodarcze. Wszystko to będzie prowadzić do dodatkowej niestabilności.
Dodatkowo problemy, zdaniem naukowców, będą potęgowane przez nowoczesne narzędzia propagandy i dezinformacji oraz rosnącą wrogość wobec faktów, ekspertów i naukowców, nawet wśród politycznych elit. W sposób jasny czynią aluzję do swojego prezydenta - Donalda Trumpa. Ich zdaniem odrzucenie racjonalności i wiedzy w sposób nieunikniony prowadzi ku jeszcze większej destabilizacji oraz ryzyku irracjonalnych decyzji.
Wszystko to razem w ocenie FAS tworzy klimat dla wojny jądrowej bardziej dogodny niż był kiedykolwiek. Wbrew powszechnemu odczuciu, że teraz nic nam nie grozi bo groźnie to było w czasie zimnej wojny.
W ramach cyklu o nazwie "Taka ciekawostka" opisuję różne sprawy, rzeczy i wydarzenia, które mi osobiście wydają się ciekawe i warte opisania. Niekoniecznie takie, które są w jakiś sposób związane z tym, co się obecnie dzieje w Polsce i okolicy.
Tematykę dyktują moje zainteresowania, czyli ten zafascynowany światem chłopiec, który ciągle siedzi w mojej głowie. Kosmos i jego eksploracja. Wielkie rakiety. Samoloty, okręty, czołgi i inny ciężki sprzęt wojskowy. Niezwykłe osiągnięcia techniki. Historia zimnej wojny, naznaczonej wielkimi testami broni jądrowej i szalonymi pomysłami na to, jak zniszczyć cywilizację.
Forma tego cyklu nieco odbiega od standardu Gazeta.pl. Co chyba już widać wyraźnie. Będzie swobodnie, bezpośrednio a nade wszystko będę starał się opisywać zawiłe tematy najprościej i najjaśniej jak się da.