"Dlaczego Arabowie przegrywają wojny". Na papierze są potężni, ale pieniądze i liczby to nie wszystko [TAKA CIEKAWOSTKA]

Na potęgę kupują najlepszą możliwą broń produkowaną przez zachodnie koncerny. Kraje takie jak Arabia Saudyjska, Oman czy ZEA mają jej tyle, że na papierze są potęgami i dominują w regionie. Szkopuł w tym, że papier przyjmie wszystko. W rzeczywistości to drogie i nowoczesne uzbrojenie trzeba jeszcze umieć wykorzystać. I tu jest problem.

Zachodnie uzbrojenie zostało stworzone przez zachodnie koncerny pod konkretne wymagania zachodnich wojsk, które mają swój zachodni sposób działania. I według wielu zachodnich wojskowych szkolących wojska arabskie tamtejsze siły zbrojne i żołnierze nie są w stanie go wykorzystywać w pełni. W efekcie ich siła jest mniejsza, niż mogłoby się wydawać z suchych zestawień z liczbami samolotów czy czołgów.

Nie chodzi przy tym o jakąś wyższość rasową, czy inne kwestie rasistowskie. Amerykanie podkreślają, że szkoleni przez nich Arabowie jak najbardziej mogą być bardzo inteligentni, odważni, oddani sprawie, czy mieć dobre chęci. Gorzej jest z systemem, w jakim przychodzi im potem działać. Po prostu świat arabski jest inny niż świat zachodni. I używanie w nim sprzętu skrojonego na modłę zachodnią oraz zachodnich pomysłów na prowadzenie wojny musi rodzić problemy.

Broń to tylko część systemu

Najpopularniejszym głosem w tej sprawie jest artykuł o tytule "Dlaczego Arabowie przegrywają wojny?", napisany w 1999 roku przez emerytowanego pułkownika US Army Norvella B. De Atkina, który przez wiele lat służył jako instruktor i doradca przy armiach Egiptu i Arabii Saudyjskiej. W 2013 roku napisał, znacznie mniej znany, drugi artykuł na ten temat, podtrzymując swoje wcześniejsze wnioski. Jak twierdzi, w międzyczasie odbył jeszcze kilka zmian jako doradca przy wojskach arabskich i dogłębnie zajmował się tematem ich kultury oraz organizacji jako wykładowca w John F. Kennedy Special Warfare Center and School (centrum szkolenia sił specjalnych USA). Jak zaznacza, to, co opisuje to nie tylko jego przemyślenia, ale efekty "setek czy tysięcy" rozmów z innymi amerykańskimi i brytyjskim wojskowymi zajmującymi się szkoleniem wojsk arabskich.

Istotą problemu jest fakt, że wojska zachodnie od czasów międzywojennych są skonstruowane tak, aby prowadzić w sposób elastyczny "działania połączone" (ścisła współpraca takich elementów jak piechota, czołgi, artyleria, lotnictwo i rozpoznanie) z użyciem bardzo dużych ilości zaawansowanej techniki, wymagającej efektywnego wsparcia logistycznego (dostaw części, amunicji, paliwa, serwisu). Adekwatnie do takich wymogów tworzy się uzbrojenie i instrukcje jego użycia. Efekt jest taki, że wykorzystane efektywnie w odpowiednich warunkach potrafi dać oszałamiające rezultaty. I właściwie każdy kogo stać, też by chciał tak móc.

Problem w tym, że mieć odpowiednią broń to tylko jeden element układanki. Potrzeba jeszcze odpowiednich ludzi do jej obsługi. Powszechny konsensus jest taki, iż do prowadzenia sprawnych działań połączonych na modłę zachodnią potrzeba pewnych cech wśród żołnierzy: zdolności do podejmowania inicjatywy, działania w oderwaniu od sztywnych planów, kreatywności, zaufania wśród żołnierzy do podoficerów i oficerów, silnego korpusu tych drugich i płynnego przekazywania informacji. Całe siły zbrojne muszą być zwarte i dobrze współpracować.

Właśnie z tym cechami jest natomiast problem wojskach państw arabskich. Wynika to nie tylko z kultury, ale też z realiów politycznych. De Atkine wylicza kilka najważniejszych kwestii.

"Informacja jako władza"

Amerykanin stwierdza, iż w wojskach arabskich nie ma woli do dzielenia się wiedzą. Osoba, która opanuje jakąś trudną kwestię, na przykład na szkoleniach w USA, po powrocie nie dzieli się tą umiejętnością z kolegami, ale traktuje to jako źródło swojego prestiżu i znaczenia. Jako przykład podaje sytuację z Egiptu, kiedy do oddziału przezbrojonego na amerykańskie czołgi M1 Abrams po długich trudach dostarczono instrukcje ich obsługi przetłumaczone na arabski. Amerykanie rozdali je załogom, po czym natychmiast zabrał je im egipski dowódca oddziału, wyszkolony w USA. Miał tłumaczyć, że jego podwładni i tak nie umieją czytać, więc na nic im się to nie przyda. De Atkine stwierdza jednak, że zrobił to po to, aby być jedynym źródłem specjalistycznej wiedzy na temat amerykańskich czołgów. Nie trzeba tłumaczyć, jak destruktywnie wpływa to na morale najniższych rangą oraz ich zdolność do obsługi skomplikowanego sprzętu.

"Problemy z edukacją"

De Atkine stwierdza również, że u źródła wielu problemów leży system edukacji w państwach arabskich. Określa go jako skoncentrowany na zakuwaniu wielkich ilości informacji, bez nauki używania ich w sposób kreatywny. Podkreśla, że arabscy oficerowie mają mieć fenomenalne zdolności przyswajania wiedzy i często są bardzo inteligentni, ale niewiele z tego wynika jeśli chodzi o prowadzenie wojny na modłę zachodnią. Dodaje, że Arabowie na zajęciach jak ognia unikają dyskusji i rywalizacji, ponieważ w sytuacji spornej ktoś zawsze musi przegrać, a to oznacza "utratę twarzy". Problem ten jest zwłaszcza nasilony, jeśli w zajęciach uczestniczą osoby o różnych rangach. Te o wyższej z zasady muszą być we wszystkim "lepsi" niż podwładni. Opisuje, że musiał się nauczyć unikać jak ognia zadawania wyrywkowych pytań swoim uczniom, ponieważ osoba pytana najczęściej traktowała to jako próbę ataku na swój honor i chęć upokorzenia. - Jeśli chce się zdać komuś pytanie, zwłaszcza oficerowi, to trzeba być najpierw pewnym, że zna dobrą odpowiedź - pisze De Atkine.

"Konflikt na linii żołnierze - oficerowie"

Amerykański oficer stwierdza, że armiom arabskim brakuje dobrych liderów. Relacje pomiędzy wyższymi rangą oficerami a niższymi rangą podoficerami oraz żołnierzami mają się ocierać o system segregacji klasowej. Ci pierwsi mają pomiatać tymi drugimi i w żadnym wypadku nie zniżą się do jakiejkolwiek pracy fizycznej, a ci drudzy w zamian nie ufają tym pierwszym, a wręcz bywają im wrodzy. Wielu oficerów zostaje nimi nie z racji na jakieś predyspozycje, ale przynależność do odpowiedniej grupy etnicznej i społecznej.

Nie ma też dobrego systemu edukacji oraz rozwoju dla podoficerów, którzy w wojskach zachodnich są uznawani za kluczową spoinę pomiędzy wojskowymi "dołami" i "górą". To oni najczęściej są źródłem inicjatywy i specjalistycznej wiedzy wynikającej z doświadczenia. Efektem wszystkiego tego jest niskie morale szeregowych żołnierzy, którzy na dodatek nie widzą swojego pobytu w wojsku jako służby, ale jako swoistą karę. W sposób oczywisty nie wpływa to dobrze na sprawność całego wojska.

"Niezdolność do podejmowania decyzji i podejmowania inicjatywy"

To problem wynikający z opisanej już wcześniej kwestii edukacji i traktowania informacji jako władzy. Dodatkowo większość państw arabskich to w mniejszym lub większym stopniu państwa autorytarne. Władza nieustannie obawia się w nich próby puczu czy rewolty. Wojsko staje się z jednej strony zagrożeniem, a z drugiej środkiem ochrony nie państwa, ale reżimu. Efektem jest tworzenie "zaufanych" elitarnych oddziałów, obsadzanych według klucza etnicznego, paranoiczna podejrzliwość i tłumienie samodzielnego myślenia, kreatywności oraz inicjatywy, które mogą prowadzić do kwestionowania ogólnej sytuacji w kraju.

Premiowany jest konformizm i unikanie podejmowania decyzji. Czyli dokładna antyteza elastyczności i zdolności do przejmowania inicjatywy, na czym opiera się współczesna zachodnia koncepcja wojny manewrowej. Kiedy przygotowany na wstępie operacji wojskowej plan zaczyna się walić (a jedna ze świętych maksym zachodniej wojskowości to: "żaden plan nie wytrzymuje pierwszego kontaktu z wrogiem"), pododdziały arabskich wojsk mają być zagubione. I choć mogą wykazać się odwagą oraz uporem, to niewiele to znaczy w ogólnym rozrachunku, ponieważ wróg minie ich pozycję bokiem a oni ze swojej się nie ruszą, bo rozkazu nie ma.

De Atkine opisuje, że amerykańscy doradcy w Egipcie wypracowali sobie ogólną regułę, że egipski pułkownik (wysoki rangą oficer, ostatni przed rangą generalską) ma tyle realnej władzy, co amerykański podporucznik (pierwszy stopień oficerski w USA). Nawet banalne kwestie jak zorganizowanie dodatkowych zajęć w weekend czy przedłużenie ćwiczeń, mają wymagać zgody najwyższego kierownictwa w Ministerstwie Obrony, ponieważ pułkownik nominalnie dowodząc brygadą (3-4 tysiące ludzi), takiej decyzji nie podejmie sam.

"Problemy z logistyką i obsługą techniczną"

Amerykański wojskowy wytyka też różnice pomiędzy podejściem do serwisowania i utrzymywania sprawności sprzętu. Jak wszystko w wojskach arabskich, jest to jego zdaniem przesadnie scentralizowane. Drobne naprawy, którym w US Army zajmują się żołnierze sami w polu czy mobilnych warsztatach naprawczych, muszą być przeprowadzane w dużych dywizyjnych centrach obsługi. Oznacza to marnowanie mnóstwa czasu i nieuniknione usterki znacznej ilości sprzętu. Ma to wynikać z już opisanych problemów. Odpowiednie narzędzia, części i wiedza techniczna nie są przekazywane na dół systemu, ale zazdrośnie strzeżone wyżej. De Atkine stwierdza, że podczas ostatniej wojny w Iraku tworzona przez Amerykanów nowa iracka armia często miała masę niesprawnego sprzętu na najniższym szczeblu, choć kilka szczebli wyżej magazyny pękały w szwach od części zamiennych a technicy się nudzili. W ten sposób miało powstać przekonanie wśród Irakijczyków, że "amerykański sprzęt jest zbyt delikatny", choć jak twierdzi Amerykanin, wystarczyłoby jego odpowiednie bieżące serwisowanie.

Według De Atkine normą jest uparte dążenie Arabów do zakupu możliwie najlepszego i najbardziej skomplikowanego sprzętu, po czym ignorowanie problemu bieżącej obsługi, napraw i szkolenia. Nakłada się na to niechęć oficerów i osób odpowiedzialnych do przyznawania się do jakichkolwiek problemów. W efekcie zachodni doradcy mają być często zwodzeni i wręcz okłamywani.

"Niezdolność do prowadzenia działań połączonych"

Wszystko to razem przekłada się zdaniem De Atkina na niezdolności do prowadzenia przez wojska arabskie wojny manewrowej na modłę zachodnią i wdrażania w życie koncepcji działań połączonych. Brak odpowiedniego zaufania, brak elastyczności, braki w wyszkoleniu, braki w logistyce. Masy zakupionego na zachodzie uzbrojenia mają być więc znacznie mniej warte, niż by się wydawało na papierze.

Amerykanin podkreśla, że na najniższym poziomie żołnierz arabski jest wart tyle samo, ile na przykład izraelski. W jego ocenie, gdyby postawić naprzeciw siebie batalion (kilkuset ludzi) piechoty izraelskiej i jordańskiej (jedna z najbardziej zwesternizowanych armii arabskich), to walka byłaby wyrównana. Problem w tym, że Izraelczycy szybko by otrzymali wsparcie artylerii i lotnictwa, a zwiad czy wywiad wyszukałyby luki w linii obrony Jordańczyków, w które skierowano by na przykład oddział zmechanizowany złożony z czołgów i transporterów opancerzonych. W tym samym czasie strona jordańska nie byłaby w stanie adekwatnie zareagować i by przegrała.

De Atkin zaznacza również, że doświadczenia ostatnich dekad jasno pokazują, iż charakter świata arabskiego znacznie lepiej odpowiada prowadzeniu działań na małą skalę i najlepiej asymetrycznych. Czyli na przykład wojny partyzanckiej w rodzaju tej, którą wojsko USA musiało prowadzić w Afganistanie czy Iraku. Partyzanci nie mają ścisłej struktury dowodzenia, walczą w niewielkich grupach zazwyczaj jednolitych etnicznie, dobrze się znających i ufających sobie. Ich przywódcy zostają nimi nie ze względu na status społeczny, ale doświadczenie i umiejętności. Dodatkowo łączy ich ideologia lub religia. Używają w walce sprzętu takiego, jaki im najbardziej pasuje. W efekcie są bardzo groźnym przeciwnikiem.

Widać to obecnie na przykład w Jemenie, gdzie tworzone na zachodnią modłę wojska Arabii Saudyjskiej, Omanu i ZEA, radzą sobie co najmniej przeciętnie w walce ze znacznie gorzej uzbrojonymi rebeliantami z ruchu Hutich, wspieranych przez Iran specjalizujący się w prowadzeniu działań asymetrycznych. Tym ostatnim bardzo pomaga górzysty i pustynny teren, jednak wojska arabskie bardzo często wykazują się niekompetencją i nie wykorzystują pełni możliwości posiadanego sprzętu. Nie pomaga fakt, że znaczna liczba ich szeregowych żołnierzy to najemnicy z takich krajów jak Egipt, Pakistan czy Bangladesz.

Wszystko to nie oznacza, że Arabowie są w jakiś sposób "gorszymi" żołnierzami. Są po prostu inni i próby wtłaczania ich w ramy przygotowane na potrzeby żołnierzy zachodnich demokracji są skazane na porażkę. De Atkine podkreśla, że kolejne mocarstwa (Francja, Wielka Brytania, ZSRR i USA) próbowały lub próbują uformować wojska arabskie na swoją modłę, ale za każdym razem kończy się to w długiej perspektywie niepowodzeniem. Po prostu za bardzo starają się narzucać swoje koncepcje, które zupełnie nie przystają do odbiorców. Kiedy doradcy w końcu wyjadą, ich nauki powoli są zapominane, a skomplikowany sprzęt niszczeje. Warto o tym pamiętać, kiedy się ogląda tabelki pokazujące zakupy nowoczesnego uzbrojenia przez na przykład Arabię Saudyjską.

W ramach cyklu o nazwie "Taka ciekawostka" opisuję różne sprawy, rzeczy i wydarzenia, które mi osobiście wydają się ciekawe i warte opisania. Niekoniecznie takie, które są w jakiś sposób związane z tym, co się obecnie dzieje w Polsce i okolicy.

Tematykę dyktują moje zainteresowania, czyli ten zafascynowany światem chłopiec, który ciągle siedzi w mojej głowie. Kosmos i jego eksploracja. Wielkie rakiety. Samoloty, okręty, czołgi i inny ciężki sprzęt wojskowy. Niezwykłe osiągnięcia techniki. Historia zimnej wojny, naznaczonej wielkimi testami broni jądrowej i szalonymi pomysłami na to, jak zniszczyć cywilizację.

Forma tego cyklu nieco odbiega od standardu Gazeta.pl. Co chyba już widać wyraźnie. Będzie swobodnie, bezpośrednio a nade wszystko będę starał się opisywać zawiłe tematy najprościej i najjaśniej jak się da.

Więcej o: