Na papierze Iran ma ósmą armię świata. Faktycznie ma skansen i imperium terrorystyczno-biznesowe z rakietami

Zabicie przez Amerykanów irańskiego generała Kasema Sulejmaniego i irański odwet wywołały lawinę reakcji, w tym wiele bez mała histerycznych. Hasło "III wojna światowa" bardzo zyskało na popularności. Jakby Iran był potęgą militarną zdolną rzucić bezpośrednie wyzwanie USA. Może na papierze Irańczycy dysponują ósmym wojskiem świata, ale to pozory. III wojny światowej z tego nie będzie.

Iran już od dekad jest rysowany jako jakieś poważne zagrożenie dla świata zachodniego. Cyklicznie pojawia się temat potencjalnej wojny tego państwa z USA czy Izraelem. Tak jak i teraz.

Teoretycznie Irańczycy mają pod bronią prawie pół miliona ludzi, a do tego milion członków formacji paramilitarnych. Jeśli chodzi o samą liczebność to ósma armia świata. Co i rusz chwalą się jakąś nową rakietą, dronem czy pojazdem. W niestety coraz bardziej popularnym internetowym rankingu "Global Firepower" (niestety, ponieważ posługuje się wielkimi uproszczeniami wypaczającymi rzeczywistość) zajmują 14. pozycję jeśli chodzi o rzekomy potencjał militarny. Wysoko nad Polską na 24. pozycji, czy Izraelem na 17.

To jednak fasada, często wręcz komiczna i groteskowa, za którą kryje się niewielki potencjał do prowadzenia konwencjonalnej wojny.

Zobacz wideo

Osłabiający dualizm

Irańskie wojsko jest na wiele sposobów niecodzienne. Co najważniejsze, ma dwa konkurencyjne i rywalizujące człony. Jeden to regularne siły zbrojne o organizacji podobnej jak te na całym świecie. Są siły lądowe, jest lotnictwo i jest flota. Drugi człon to Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej, który też ma swoje siły lądowe, lotnictwo i flotę, a do tego kontroluje arsenał rakiet balistycznych i masową organizację paramilitarną Basidżów (formalnie Związek Mobilizacji Uciemiężonych).

Teoretycznie regularne wojsko ma odpowiadać za obronę terytorium Iranu przed napaścią i prowadzenie konwencjonalnej wojny. Strażnicy i Basidżowie mają natomiast dbać o obronę islamskiego ustroju państwa tak przed wrogami zewnętrznymi, jak i wewnętrznymi. Podział wydaje się na papierze jasny i dość sensowny, jednak w rzeczywistości to rozróżnienie mocno się zatarło. Znacznie bardziej wpływowy Korpus Strażników, którego liderzy są bliscy najwyższych władz państwowych, uzurpował sobie wiele zadań teoretycznie przypadających wojsku. Na przykład kontroluje wspomniane rakiety balistyczne, ma swoją małą flotę działającą na Zatoce Perskiej niezależnie od tej klasycznej marynarki wojennej Iranu, a do tego małą flotę samolotów szturmowych Su-25.

Dodatkowo w ramach Korpusu Strażników znajdują się elitarne Siły Ghods (tłumaczone też jako siły Kuds czy Al-Kuds) otoczone nimbem tajemniczości, a odpowiedzialne za wszelkiej maści działania paramilitarne i terrorystyczne poza terytorium Iranu. Głównie na Bliskim Wschodzie, gdzie organizują i wspierają walkę przeciw wrogom Teheranu. To ich dowódcą był Sulejmani. Gwardziści maja też swoje imperium biznesowe, głównie w branży budowlanej. Według USA jest to szereg firm wartych miliardy dolarów.

Taki podział na wojsko i Korpus Strażników dobrze służy islamskim przywódcom Iranu, bowiem zapewnia im lojalne siły paramilitarne zdolne ochronić ich przed ewentualnym puczem wojskowych (co przed rewolucją islamską zdarzyło się w Iranie kilkukrotnie). Jednak jednocześnie ta dwoistość osłabia ogólny potencjał militarny kraju. Między wojskiem a Korpusem Strażników od początku Islamskiej Republiki Iranu trwa zacięta rywalizacja o wpływy, pieniądze, broń i rekrutów. Regularne siły zbrojne są w większości przypadków na straconej pozycji, a ich jedynym argumentem jest to, że posiadają standardowe ciężkie uzbrojenie. Gwardziści dysponują głównie lekkim uzbrojeniem, bardziej pasującym do ich strategii działań asymetrycznych, terrorystycznych i o charakterze "rewolucyjnym", czytaj przepełnionych fanatyzmem.

Zabytki, wytwory chałupnicze i ogólna bieda

Fakt dysponowania ciężkim uzbrojeniem nie jest jednak dla wojska źródłem jakiejś znacznej siły. Większość tego sprzętu jest bowiem stara i do tego utrzymywana we względnej sprawności metodami chałupniczymi. Problem w tym, że od rewolucji w 1979 roku Iran został obłożony szeregiem embarg na dostawy uzbrojenia i różnego sprzętu mogącego służyć do jego produkcji. Jest to o tyle dotkliwe, że zdecydowana większość uzbrojenia odziedziczonego po Iranie sprzed rewolucji jest pochodzenia zachodniego. Szach Reza Pahlawi zwłaszcza w ostatnich latach swoich rządów wydawał bajońskie sumy na jego zakup.

W efekcie współcześnie Irańczycy mają wiele systemów uzbrojenia pochodzenia amerykańskiego, czy brytyjskiego rodem z połowy XX wieku, które utrzymują w sprawności własnym sumptem. Najsłynniejszym unikatem są amerykańskie myśliwce F-14 Tomcat, które Amerykanie już ponad dekadę temu wycofali ze służby. Istotną część irańskich sił pancernych stanowią natomiast amerykańskie czołgi M60 i brytyjskie Chieftain (technologia z lat 60.).

Do tego na uzbrojeniu jest wiele sprzętu pochodzenia radzieckiego/rosyjskiego. Część zdobytego na Iraku podczas wojny w latach 80. a część zakupionego już w latach 90., kiedy czasowo sankcje były mniej dotkliwe. Między innymi kilkaset czołgów T-72 (produkowanych też na licencji) czy okręty podwodne typu Kilo. Jest też w miarę nowoczesny rosyjski system przeciwlotniczy S-300, ale w znikomej ilości jak na tak duży kraj. Plus nie jest to żadna cudowna broń, ale coś, czego zwalczanie Amerykanie trenują od lat 80.

Ten zachodnio-wschodni miks uzupełniają różne irańskie wynalazki (głównie składaki z technologii amerykańsko/brytyjsko/radzieckich wzbogacone o własną inwencję) oraz domieszka systemów rakietowych zaskakująco przypominających rozwiązania chińskie czy północnokoreańskie. Ogólnie rzecz biorąc jest to w zdecydowanej większości sprzęt przestarzały i o wątpliwym potencjale. Na pewno nie wystarczającym, aby wdawać się w konwencjonalny konflikt z USA.

Zobacz wideo

III wojny światowej nie będzie

Przywódcy w Teheranie na pewno są tej słabości świadomi. W końcu sami się do niej istotnie przyczyniają, przeznaczając na liczące około 350 tysięcy ludzi wojsko mniej pieniędzy, niż na liczącą około 150 tysięcy ludzi Gwardię Rewolucyjną. To ona jest głównym i właściwie wyłącznym narzędziem siłowym w polityce zagranicznej Iranu. I to właśnie pozwala zrozumieć, jak najpewniej potoczą się dalsze wydarzenia.

Iran nie dysponując istotną regularną siłą wojskową nie będzie chętny wdawać się w wojnę. Właściwie to nie ma nawet jak. Jednak gdyby ta rzeczywiście wybuchła, to Amerykanie wraz z arabskimi sojusznikami byliby w stanie szybko opanować irańskie niebo i bez większego oporu zbombardować wszystko, co ważne. Zwłaszcza infrastrukturę związaną z irańskim programem jądrowym. Jedyną możliwością odwetu ze strony Iranu byłyby działania asymetryczne - ataki rakietowe na bazy amerykańskie w regionie i miasta arabskie, próby uderzenia w żeglugę na Zatoce Perskiej i działania terrorystyczne w postaci zamachów różnej maści.

Z drugiej strony nikomu w Waszyngtonie na pewno nie zależy na próbie wkraczania do Iranu. Opór regularnej armii irańskiej nie byłby problemem. Jednak opór Gwardii Rewolucyjnej i basidżów, niesionych religijnym fanatyzmem i nacjonalizmem, już tak. Dodatkowo Iran to duży kraj i w znacznej części górzysty. Jakiekolwiek próby inwazji lądowej w obecnych realiach nie wchodzą w grę. Byłoby to krwawe i kosztowne w stopniu znacznie większym niż to, co Amerykanie przeżyli w Iraku.

Można się więc spodziewać kolejnych ataków i odwetów. Czy to rakietowych, czy to lotniczych, czy to terrorystycznych. Będą wzajemne pokazy siły, prężenie muskułów, wojenna retoryka i chęć pokazania, kto tu jest bardziej zdeterminowany. Może przy tym zginąć wiele ludzi. Jednak regularnej wojny, nie wspominając już o III wojnie światowej, z tego nie będzie.

Więcej o: