W ostatnim tygodniu na terenie Iraku doszło do eskalacji napięcia i wymiany ataków między siłami zbrojnymi USA a proirańską milicją. Po tych zdarzeniach zwolennicy i członkowie tej milicji protestowali przed ambasadą USA w Bagdadzie. Spalili amerykańskie flagi i obrzucili budynek kamieniami. Broniący placówki żołnierze użyli gazu łzawiącego, aby rozproszyć protestujących. W konsekwencji tych wydarzeń Waszyngton wysłał na Bliski Wschód kilka tysięcy żołnierzy.
W nocy z czwartku na piątek, kiedy siły amerykańskie zabił w Bagdadzie ważnego irańskiego generała Kasima Sulejmaniego, z baz na wschodzie USA poderwano kolejne samoloty transportowe z żołnierzami i sprzętem - podaje "Newsweek". Władze Iranu od razu zagroziły działaniami odwetowymi i amerykańskie jednostki w regionie przygotowują się na taką ewentualność. W stan gotowości postawiono m.in. baterie systemu Patriot w Bahrajnie, gdzie stacjonuje amerykańska marynarka wojenna. Z kolei tzw zielona strefa w Bagdadzie, w której jest położona amerykańska ambasada, została zamknięta.Tygodnik zwraca uwagę, że prezydent Donald Trump otrzymał informacje i podjął decyzję o ataku na Sulejmaniego nie w Białym Domu, a w swojej prywatnej posiadłości Mar-a-Lago na Florydzie.
Amerykański Departament Stanu wezwał swoich obywateli w Iraku do "natychmiastowego opuszczenia kraju". Zawieszono wszelakie prace konsularne ambasady w Bagdadzie. Władze odradzają obywatelom USA nawet zbliżanie się do budynku placówki.