Minister spraw zagranicznych Iranu Abbas Mousavi zaprzeczył oskarżeniom Stanów Zjednoczonych o inspirowanie ataku na amerykańską ambasadę w Bagdadzie.
Do protestów przed ambasadą Stanów Zjednoczonych w Bagdadzie doszło po amerykańskich nalotach na cele milicji Kataib Hezbollah w Iraku i w Syrii. Irackie władze oznajmiły, że naloty były pogwałceniem suwerenności ich kraju i zapowiedziały rewizję relacji z USA. Broniący budynku ambasady żołnierze użyli gazu łzawiącego i granatów hukowych, strzelali też w powietrze. Demonstranci, którzy zaatakowali amerykańską ambasadę, zniszczyli kamery monitoringu. Powiesili też na ogrodzeniu placówki żółte flagi wspieranej przez Iran szyickiej milicji Kataib Hezbollah.
Amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo ostrzegł irackich przywódców, że Stany Zjednoczone gotowe są bronić swoich obywateli, znajdujących się w Iraku. Prezydent Donald Trump we wpisie na Twitterze oświadczył, że za dzisiejszym atakiem na amerykańską ambasadę w Bagdadzie stoi Iran. Poinformował, że Iran poniesie za to pełną odpowiedzialność, a Stany Zjednoczone będą zdecydowanie reagować na każdy przejaw agresji wymierzonej zarówno w ambasady amerykańskie, jak innych państw.
Niedzielny atak wojsk amerykańskich miał być odwetem na siły wspieranego przez Iran Kataib Hezbollah, który według nich stoi za piątkowym atakiem rakietowym na bazę wojskową w pobliżu miasta Kirkuk w północnym Iraku. Zginął wtedy cywilny pracownik amerykańskiej misji wojskowej, a pozostałych sześć osób zostało rannych.
W odwetowych amerykańskich nalotach zginęło 25 osób, a ponad 50 zostało rannych. Irak uznał, że działania wojsk Stanów Zjednoczonych są pogwałceniem suwerenności, a jego rada bezpieczeństwa stwierdziła, że będzie musiała zrewidować relacje z USA.