Bagdad. Protestujący wdarli się na teren ambasady USA. Trump grozi władzom Iranu na Twitterze

Zwolennicy wspieranej przez Iran milicji przedarli się na teren kompleksu ambasady USA w Bagdadzie. W budynkach ambasady są wciąż jej pracownicy i żołnierze. Donald Trump grozi Iranowi, który - jak zarzuca - "dyryguje atakiem na ambasadę".

Dziesiątki zwolenników szyickiej milicji wdarły się na teren ambasady Stanów Zjednoczonych w Bagdadzie - podała agencja AP. Stało się to po tym jak rozbili główne drzwi i podpalili recepcję. Na ulicach miasta i przed ambasadą zgromadziło się kilka tysięcy osób, które próbowały wedrzeć się do budynku.

Reporter Associated Press przekazał, że z wnętrza kompleksu wydobywały się płomienie i co najmniej trzech żołnierzy amerykańskich stało na dachu głównego budynku ambasady.

Pojawiają się sprzeczne informacje na temat ewakuacji pracowników ambasady. Dziennikarz Fox News Lucas Tomlinson poinformował na Twitterze, że wbrew pojawiającym się doniesieniom personel ambasady nie został ewakuowany, jednak sam ambasador nie jest na miejscu, ponieważ przebywa na zaplanowanych wcześniej wakacjach poza Irakiem. 

Na zdjęciach i nagraniach z Bagdadu widać tłum ludzi na terenie kompleksu ambasady. Nie jest jasne, do do jakiej części ambasady zdobyli dostęp protestujący. Użyto wobec nich gazu łzawiącego. 

Donald Trump na Twitterze skomentował wydarzenia w Iraku. "Iran zabił Amerykanina pracującego na zlecenie i zabił wielu innych. My odpowiedzieliśmy siłą, jak zawsze będziemy to robić. Teraz Iran dyryguje atakiem na ambasadę USA w Iraku. Zostaną za to pociągnięci do odpowiedzialności. Ponadto oczekuję, że Irak wykorzysta swoje siły bezpieczeństwa do ochrony ambasady" - napisał. 

Sekretarz stanu Stanów Zjednoczonych, Mike Pompeo, oświadczył w rozmowie telefonicznej z przedstawicielami irackich władz, że jego kraj będzie bronił swych obywateli. Iraccy przywódcy odpowiedzieli, że gwarantują bezpieczeństwo przebywającym w Iraku Amerykanom.

Wymiana ataków między USA i proirańską milicją

Demonstracje wybuchły po amerykańskich nalotach na cele milicji Kataib Hezbollah, do których doszło w weekend w Iraku i w Syrii. Demonstranci, którzy sprzeciwiają się tym działaniom, rozbijali kamery miejskiego monitoringu, rzucali butelkami w kierunku ambasady, wznosili antyamerykańskie i antyżydowskie hasła.

Niedzielny atak wojsk amerykańskich miał być odwetem na siły wspieranego przez Iran Kataib Hezbollah, który według nich stoi za piątkowym atakiem rakietowym na bazę wojskową w pobliżu miasta Kirkuk w północnym Iraku. Zginął wtedy cywilny pracownik amerykańskiej misji wojskowej, a pozostałych sześć osób zostało rannych.

W odwetowych, amerykańskich nalotach zginęło 25 osób, a ponad 50 zostało rannych. Irak uznał, że działania wojsk Stanów Zjednoczonych są pogwałceniem suwerenności, a jego rada bezpieczeństwa stwierdziła, że będzie musiała zrewidować relacje z USA.

Więcej o: