Demonstracje wybuchły po amerykańskich nalotach na cele szyickiej milicji Kataib Hezbollah, do których doszło w weekend w Iraku i w Syrii. Demonstranci, którzy sprzeciwiają się tym działaniom, rozbijali kamery miejskiego monitoringu, rzucali butelkami w kierunku ambasady, wznosili antyamerykańskie i antyżydowskie hasła.
Media opisują, że doszło do próby "szturmu" na ambasadę. Zniszczono i podpalono fragment ogrodzenia. Grupa zwolenników milicji dostała się na teren placówki - opisuje AP. Użyto wobec nich gazu łzawiącego. Ogień zauważono także w recepcji i na parkingu ambasady.
Niedzielny atak wojsk amerykańskich miał być odwetem na siły wspieranego przez Iran Kataib Hezbollah, który według nich stoi za piątkowym atakiem rakietowym na bazę wojskową w pobliżu miasta Kirkuk w północnym Iraku. Zginął wtedy cywilny pracownik amerykańskiej misji wojskowej, a pozostałych sześć osób zostało rannych.
W odwetowych amerykańskich nalotach zginęło 25 osób, a ponad 50 zostało rannych. Irak uznał, że działania wojsk Stanów Zjednoczonych są pogwałceniem suwerenności, a jego rada bezpieczeństwa stwierdziła, że będzie musiała zrewidować relacje z USA.