Bez planu, bez sensu, bez szans na sukces. Nowe dokumenty o wojnie, w której zginęło 44 polskich żołnierzy

- Fundamentalnie nie rozumieliśmy Afganistanu. Nie wiedzieliśmy co robimy i co chcemy osiągnąć. Nie miliśmy nawet mglistego pojęcia o tym, czego właściwie się podejmujemy - przyznał ex-generał Douglas Lute, wieloletni amerykański nadzorca wojny w Afganistanie. Nowo opublikowane dokumenty pokazują, że politycy i wojskowi od lat są przekonani, iż wojna w Afganistanie to katastrofa, ale nikt nie ma odwagi tego przyznać otwarcie.

- Gdyby obywatele USA wiedzieli jaka jest skala tej dysfunkcji... 2,4 tysiąca zabitych Amerykanów... Kto teraz wstanie i powie, że to było na marne? - dodał w swoim zeznaniu generał Lute, który większość winy za afgańską katastrofę składał na barki polityków i biurokratów z Kongresu, Pentagonu i Departamentu Stanu, którzy nie potrafili współpracować.

Brzydko pachnie Wietnamem

Jego zeznanie jest jednym spośród kilkuset dokumentów upublicznionych przez dziennik "Washington Post". Materiały liczą około dwóch tysięcy stron. W zdecydowanej większości to zapis rozmów z amerykańskimi oraz sojuszniczymi wojskowymi i cywilnymi urzędnikami, którzy odgrywali istotne role w afgańskim konflikcie. Prowadziło je biuro SIGAR, utworzone w 2008 roku przez Kongres w celu badania marnotrawstwa i korupcji podczas "odbudowy" Afganistanu. W 2014 biuro rozpoczęło dodatkowo program "Lessons Learned" czyli "Nauki na przyszłość", mający wyjaśnić co i dlaczego poszło w Afganistanie źle. Teoretycznie po to, aby takich błędów więcej nie popełniać.

Sytuacja przypomina jednak niepokojąco efekty amerykańskiego zaangażowania w Wietnamie w latach 60. i 70. Wówczas też nie było jasnej strategii, przekonania co jest celem wojny, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Nie rozumiano Wietnamu i Wietnamczyków. Wówczas też oficjalne komunikaty zawierały lukrowaną wersję wydarzeń, niewygodne fakty ukrywano, a tak naprawdę w zaciszach gabinetów w Waszyngtonie wszyscy niemal od początku wiedzieli, że wojna jest bagnem i nie da się jej wygrać czy zakończyć w zadowalający sposób. Pomimo tego brnięto w nią z uporem maniaka, ponieważ inaczej trzeba byłoby przyznać się do porażki.

Po wojnie w Wietnamie teoretycznie też analizowano, co poszło źle i wyciągano wnioski na przyszłość. Jednak z dokumentów opublikowanych przez "WaPo" jasno wynika, że o znacznej ich części zapomniano po trzech dekadach. Oczywiście wojna w Afganistanie nawet nie zbliża się do skali traumatycznego wydarzenia, jakim dla Amerykanów był Wietnam, ale i tak była kosztownym błędem.

- Co mamy z tego przedsięwzięcia, które kosztowało nas bilion dolarów? Po tym jak zabiliśmy Osamę bin Ladena mówiłem, że pewnie śmieje się on z zaświatów biorąc pod uwagę to, ile wydaliśmy na Afganistan - stwierdził w rozmowie z SIGAR Jeffrey Eggers, były komandos jednostki SEALs oraz doradca w administracji George W. Busha oraz Baracka Obamy.

Oficjalnie jedno, nieoficjalnie drugie

Zapisy rozmów nie były tajne, ale nie zostały też podane do wiadomości publicznej. "WaPo" zdobył je poprzez proces dostępu do informacji publicznej i dwa procesy sądowe z SIGAR. Biuro miało starać się nie ujawniać dokumentów albo przynajmniej wyciąć z nich nazwiska, ponieważ obiecywało swoim rozmówcom poufność. Dzięki korzystnym dla dziennikarzy wyrokom sądowym tak się nie stało, choć i tak dokumenty są częściowo ocenzurowane w wyniku interwencji różnych departamentów administracji federalnej. Można je swobodnie przeglądać na stronie dziennika. W wątkach dotyczących NATO Polska się nie pojawia. Nie jest wymieniana przez rozmówców SIGAR wśród "ważnych sojuszników".

Treść zeznań wojskowych i urzędników nie jest czymś bardzo zaskakującym, ponieważ od lat mówi się i pisze o tym, że wojna w Afganistanie to błąd Zachodu. Dodatkowo SIGAR opublikowało kilka skondensowanych raportów opartych między innymi na rzeczonych rozmowach. W ujawnionych dokumentach jest jednak czarno na białym, że od wielu lat o skali błędów wiedzą praktycznie wszyscy w Waszyngtonie czy głównej kwaterze NATO, ale pomimo tego publicznie prezentują cukierkowy obraz dla społeczeństwa. - To zaprzeczenie długiej listy publicznych deklaracji kolejnych prezydentów, generałów i dyplomatów, którzy zapewniają rok po roku, że w Afganistanie są postępy i wojna jest warta prowadzenia - pisze "WaPo".

Wyraźny cel miała tylko pierwsza faza wojny w Afganistanie, czyli uderzenie w znajdujące się tam kryjówki Al-Kaidy oraz wspierający ich reżim Talibów. Wróg był jasno zdefiniowany, cel również. Była to odpowiedź na zamachy na WTC w Nowym Jorku. Ten etap był jednoznacznym sukcesem. Sprawna operacja wojska, służb specjalnych i lokalnych watażków wymiotła Al-Kaidę oraz talibów. Potem wszystko się rozjechało.

Kto jest wrogiem?

Rozmówcy SIGAR podkreślają, że nikt nie określił jasnego celu co zrobić dalej z tym sukcesem. Praktycznie od 2002 roku nie było jednoznacznej strategii, tylko ciągle zmieniające się pomysły Białego Domu, Departamentu Stanu i Pentagonu. Jedni chcieli Afganistan uczynić demokracją, inni dokonać w nim rewolucji społecznej i walczyć o prawa kobiet a inni dokonywać rewolucji w regionalnym układzie sił na linii Afganistan-Pakistan-Indie-Iran-Rosja. - Strategia dla Afganistanu była jak prezent dla każdego. Zanim ją sformułowano, wciśnięto do niej tyle priorytetów i celów, że nie było właściwie żadnej strategii - mówił SIGAR anonimowy urzędnik w 2015 roku.

Nie było nawet pewności kto jest wrogiem. Dalej Al-Kaida? Może talibowie? Lokalni watażkowie, z których wielu potajemnie finansowała CIA? Zagraniczni dżihadyści? Nigdy nie pojawiła się konkretna odpowiedź.

W rozmowach z SIGAR anonimowy doradca wspierający siły specjalne stwierdził, że nowo przybyli do Afganistanu komandosi oczekiwali, iż przedstawi im mapę z zaznaczonymi regionami, gdzie są "ci źli" a gdzie "ci dobrzy". - Dopiero po kilku spotkaniach udało mi się im przekazać, że nie mam takiej wiedzy. Ciągle pytali: "No ale to kto jest wrogiem, tymi złymi. Kto to jest?" - stwierdzał. Komandosi nigdy nie dostali odpowiedzi.

Na początku roku miał premierę półamatorski film przedstawiający wojnę w Afganistanie z perspektywy szeregowego amerykańskiego żołnierza. Też był zderzeniem oficjalnej propagandy i realiów.

Zobacz wideo

Marnowanie i rozkradanie miliardów. Do tego narkotyki i beznadzieja

Równolegle w Afganistan pompowano miliardy dolarów na jego "odbudowę" i stworzenie sprawnych sił zbrojnych oraz policji, które mogłyby zastąpić wojska NATO. Z rozmów wynika, że był to gigantyczny festiwal korupcji i marnotrawstwa. Do Afganistanu popłynęło ponad sto miliardów dolarów, co jest kwotą większą niż USA wydało na Plan Marshalla po II wojnie światowej, który efektywnie pomógł dźwignąć Europę Zachodnią z ruin.

Strumienia pieniędzy nie dało się sensownie wydać w Afganistanie, gdzie nie ma sprawnej władzy i administracji. Zostały więc zmarnowane. Jeden z rozmówców SIGAR szacował, że 90 procent wydatków było zbędnych. - Dostaliśmy pieniądze i przykaz ich wydania. Więc to zrobiliśmy, ale bez sensu - stwierdził były pracownik USAID, agencji rządu USA odpowiedzialnej za pomoc międzynarodową. - To było jak dolewanie benzyny do gasnącego ogniska - dodał inny. Jeden z rozmówców opisał, że chcąc wykonać normy, miał dziennie wydawać w swoim dystrykcie trzy miliony dolarów, co było kwotą absurdalną biorąc pod uwagę, że dystrykt to było może kilkanaście tysięcy ludzi żyjących głównie w chatkach z błota.

Zrodziło to też korupcję na gigantyczną skalę. Już w 2006 roku amerykańscy urzędnicy w Kabulu alarmowali, że rząd prezydenta Hamida Karzaja stał się w praktyce kleptokracją, zajmującą się głównie kradzieżą pieniędzy z pomocy zagranicznej i wymuszaniem łapówek. - Wiele stanowisk w administracji było po prostu kupowanych z oczekiwaniem, że ta inwestycja się zwróci poprzez "dole" z programów pomocowych, sprzedawanie paliwa, amunicji czy mundurów na czarny rynek, przemytu narkotyków czy porwań - mówił pułkownik Christopher Kolenda. W kolejnych latach korupcja totalnie przeżarła cały Afganistan, powodując wzrost poparcia dla talibów, którzy od zawsze byli jej zdecydowanie przeciwni i ją skutecznie (acz brutalnie) zwalczali.

W takiej rzeczywistości próby budowania sprawnej policji i sił zbrojnych były skazane na porażkę. - Nie cierpiałem tych gości. Rekruci do policji to było dno dna społeczeństwa Afganistanu, który i tak jako państwo jest na dnie dna - mówił jeden z komandosów, służący jako szkoleniowiec afgańskich policjantów. Inny szacował, że co trzeci rekrut to narkoman albo zakamuflowany rebeliant. "Policjanci" i "żołnierze" masowo kradli co tylko dostali od Amerykanów a oficerowie trzymali na listach swoich podwładnych tysiące "duchów". Na żołd dla nich brali pieniądze od Amerykanów, które następnie chowali do swojej kieszeni. Nikt nigdy nie miał złudzeń, że takie siły zdołają cokolwiek zrobić samodzielnie przeciw rebeliantom.

Rozkład afgańskich sił bezpieczeństwa świetnie pokazuje dokument Vice pod tytułem "Tak wygląda zwycięstwo". Automatyczne polskie napisy są dobrej jakości

 

Dodatkowo gwałtownie rozwinął się rynek produkcji i przemytu opium. - Oficjalnie deklarowaliśmy, że naszym celem jest stworzyć kwitnącą gospodarkę rynkową. Myślałem, że powinniśmy doprecyzować, że chodzi nam o kwitnący rynek narkotyków. To była jedyna sprawnie działająca sfera gospodarki - mówił Douglas Lute, nadzorca Afganistanu z ramienia administracji prezydenckiej w latach 2007-2013. Z rozmów wynika, że nie było żadnej skoordynowanej kampanii antynarkotykowej. Nie było jednej organizacji nadzorującej walkę z tym problemem. Co i rusz zmieniały się pomysły jak należy ją prowadzić.

Na to wszystko nakładała się systemowa kampania prezentowania obowiązkowego optymistycznego przekazu do społeczeństw zachodnich. Nieustannie "dokonywano postępów". Dodatkowo wojskowi i urzędnicy rozwinęli system oszukiwania siebie samych. Od najniższego szczebla do najwyższego wszyscy raportowali tylko o sukcesach. - Każda możliwa dana była zmieniania tak, aby prezentować najlepszy możliwy wynik. Badania terenowe były kompletnie nierzetelne, ale potwierdzały, że wszystko co robimy jest słuszne. Były takim "samoliżącym się lodem" (w amerykańskim żargonie politycznym to określenie na coś co istnieje tylko po to, aby uzasadniać swoje istnienie - red.) - mówił pułkownik Bob Crowley, starszy doradca ds. zwalczania partyzantki służący w Afganistanie w latach 2013-2014.

- Złe wieści były tłumione. Można było je ogłaszać jeśli były czymś drobnym, na przykład że dzieci wpadają pod nasze wozy opancerzone, bo to można było rozwiązać dyrektywami i rozkazami. Jednak kiedy próbowaliśmy głośno poruszyć szersze problemy natury strategicznej, na przykład kwestię korupcji w afgańskim rządzie, to w sposób oczywisty nie było na to przyzwolenia - dodawał Crowley.

Szykuje się powtórka z rozrywki

Biorąc to wszystko pod uwagę, nie było żadnych szans "wygrania" wojny w Afganistanie. Udało się zniszczyć w pierwszych miesiącach struktury Al-Kaidy i obalić reżim talibów, ale to by było na tyle. Kolejne 18 lat wojny bez wyraźnego celu doprowadziło do śmierci około 150 tysięcy osób, w tym 2,3 tysiąca żołnierzy USA i 1145 żołnierzy państw sojuszniczych (w tym 44 Polaków). 64 tysiące to członkowie kompletnie niekompetentnych afgańskich sił bezpieczeństwa, 42 tysiące to różnej maści rebelianci a 43 tysiące to cywile. W 2018 roku zginęło ich 3,8 tysiąca.

Obecnie są prowadzone negocjacje pokojowe USA z rebeliantami. Trwają już ponad rok z trzymiesięczną przerwą. Według deklaracji uczestników potencjalne porozumienie zakładałoby wycofanie wojsk zachodnich przy jednoczesnych zobowiązaniach rebelii do rezygnacji z działań terrorystycznych oraz rozpoczęcia negocjacji z rządem w Kabulu. Nie ma mowy o zobowiązaniu do całkowitego zawieszenia broni przez rebelię. Przypomina to sytuację z wojny w Wietnamie, kiedy chcący za wszelką cenę pozbyć się problemu Amerykanie wynegocjowali z Wietnamem Północnym swoje wycofanie w zamian za mgliste deklaracje wypracowania pokojowego rozwiązania z Wietnamem Południowym. Skończyło się na jego szybkim podbiciu przez północ, kiedy tylko Amerykanie i ich wsparcie zniknęło.

Biorąc pod uwagę obecną słabość rządu w Kabulu, jego znikomy wpływ na prowincję a do tego siły zbrojne i policję w stanie permanentnego rozkładu, trudno sobie wyobrazić, aby po całkowitym wycofaniu się USA był on w stanie utrzymać nawet tą iluzoryczną kontrolę nad krajem. Podobnie sytuacja wyglądała, kiedy w 1989 roku z Afganistanu wycofał się ZSRR, zostawiając utworzony przez siebie marionetkowy rząd na łaskę rebelii. Trzy lata później krajem rządzili talibowie.

- Nie dokonujemy inwazji na biedne kraje celem zrobienia ich bogatymi. Nie dokonujemy inwazji na dyktatury celem zrobienia z nich demokracji. Dokonujemy inwazji na kraje pogrążone w przemocy, aby uczynić je spokojnymi. I w sposób jasny w Afganistanie nam się to nie udało - mówił rozmówcom z SIGAR James Dobbins, specjalny wysłannik do Kabulu za rządów Busha i Obamy.

Więcej o: