Jak podaje CBS News w niedzielę wieczorem protestujący na terenie kampusu politechniki zaczęli strzelać z łuków do policjantów. Jedna ze strzał zraniła oficera policji. Po tym incydencje władze Hongkongu postanowiły zaostrzyć operację dążącą do wyrzucenia protestujących, którzy okupują kampus uczelni od około tygodnia.
Demonstranci poza zakłóceniem pracy kampusu, doprowadzili także do podpalenia mostu i zablokowania dróg dojazdowych na politechnikę. W poniedziałek rano część protestujących podjęła próbę ucieczki z kampusu. Największa grupa składająca się z 1345 osób próbowała wydostać się przez jedną z głównych ulic znajdujących się w okolicy politechniki. Wobec nich policja zastosowała gaz łzawiący oraz gumowe kule.
Rektor uniwersytetu Jun-Guang Teng wezwał protestujących do odejścia, mówiąc o porozumieniu z policją, która zgodziła się na zawieszenie broni. Na razie jednak demonstranci nie posłuchali apelu, a na terenie uczelni przebywa nadal około 300-400 osób. Studenci z kolei za pośrednictwem Facebooka wydali oświadczenie, zarzucające policji zablokowanie wszystkich wejść, przez co zostali uwięzieni na kampusie. Przewodniczący związku studentów politechniki zaapelowali o pomoc medyczną dla poszkodowanych protestujących. Trzy osoby mają urazy oczu, a około 40 ma objawy hipotermii.
Protesty na uniwersytecie rozpoczęły się po tym, jak 11 listopada jeden z demonstrantów został postrzelony przez policjanta. 21-letni protestujący nie był uzbrojony. Najpoważniejszy od dziesięcioleci kryzys polityczny w Hongkongu wywołany został próbą przeforsowania przez rząd kontrowersyjnego projektu ustawy, która miała zezwalać na wysyłanie do Chin kontynentalnych osób podejrzewanych o złamanie prawa. Mieszkańcy Hongkongu przyjęli to jako krok w kierunku rozszerzenia kontroli Pekinu nad miastem.