W syryjskich więzieniach przebywa około 5,5 tys. "zagranicznych bojówkarzy" - obywateli państw europejskich, którzy dołączyli do islamistycznych organizacji terrorystycznych. Po wycofaniu przez Donalda Trumpa amerykańskich wojsk z północno-wschodniej Syrii, rozpoczęła się turecka ofensywa przeciwko Kurdom. Doprowadziło to do sytuacji patowej: znajdujący się w syryjskich więzieniach dżihadyści będący obywatelami UE znaleźli się poza jakąkolwiek jurysdykcją.
W opublikowanym w poniedziałkowej "Rzeczpospolitej" wywiadzie, Thomas Renard z belgijskiego Egmont Institute przekonuje, że jedynym realistycznym rozwiązaniem jest repatriacja "zagranicznych bojówkarzy" do Europy. Jak twierdzi, sprowadzenie dżihadystów z powrotem do Europy tworzy zagrożenia, ale jeszcze groźniejsze jest pozostawianie ich bez żadnej kontroli. W tym drugim przypadku mogą oni po prostu szybko wrócić na wolność.
W trakcie wojny w Syrii około 5 - 5,5 tys. obywateli UE opuściło stary kontynent, by dołączyć do islamistów. 80 proc. z nich pochodzi z czterech krajów: 1300 z Francji, około 1000 z Niemiec, około 1000 z Wielkiej Brytanii, 420 z Belgii. 80 proc. z nich stanowią mężczyźni. UE musi zająć się również 1500 dziećmi urodzonymi w kalifacie. Większość "zagranicznych bojówkarzy" to muzułmańscy imigranci, często w trzecim lub czwartym pokoleniu. Konwertyci stanowią około 10 - 20 proc.
Renard podkreśla, że "stosunek do zagranicznych bojówkarzy zmienił się całkowicie po zamachach w Europie", m.in. zamachach na "Charlie Hebdo" i krwawych atakach w Paryżu w listopadzie 2015 roku. Od tego czas powracający z Syrii czy Iraku "od razu umieszczani są w więzieniu, prewencyjnie, nawet przed wyrokiem skazującym".
Najbardziej problematyczną kwestią jest to jak zapobiec radykalizacji więźniów. Renard przekonuje, że "stopień recydywy wśród terrorystów jest znacznie niższy niż u pospolitych przestępców", dla przestępców wynosi 50 proc., dla terrorystów – od 1 do 10 proc. Według eksperta państwa zachodnie wytworzyły mechanizmy resocjalizacji dżihadystów, jednak "musimy mieć świadomość, że nie na wszystko mamy wpływ". Jak podkreśla upadek kalifatu stwarza nadzieje, że islamistyczna propaganda stanie się mniej atrakcyjna.