Premier Libanu Saad Hariri w telewizyjnym oświadczeniu powiedział, że jeszcze dziś złoży dymisję na ręce prezydenta Michela Aouna. Rządzący od 2016 roku premier znalazł się (po raz kolejny) w kryzysowej sytuacji w związku z trwającymi już dwa tygodnie ogólnokrajowymi protestami.
Protesty w Libanie zaczęły się w połowie października w reakcji na pomysł władz, by wprowadzić nowe podatki, w tym opłatę od korzystania z Whatsappa i innych komunikatorów internetowych. Władze z czasem zrezygnowały z nowej opłaty, jednak do tego czasu demonstracje przerodził się w szeroki ruch przeciwko rządowi i całej klasie politycznej, która dominuje w libańskiej polityce od końca wojny domowej, czyli lat 90. W protestach - szczególnie na początku - brał udział szeroki przekrój zróżnicowanego społeczeństwa Libanu: szyici, sunnici i chrześcijanie, młodzież, kobiety, ludzie spoza stolicy.
We wtorek tłumy ludzi, którzy wciąż protestują na ulicach Bejrutu i innych miast, wiwatowały na wieść o dymisji premiera.
Jednak tego samego dnia w innych miejscach panowała zupełnie inna atmosfera. Zwolennicy Hezbollahu i Amalu, szyickich partii politycznych, atakowali uczestników pokojowych demonstracji. Na nagraniach widać, że czasami opór dawała im policja, jednak w niektórych wypadkach była ona obojętna lub bezradna.
Lider Hezbollahu, organizacji powiązanej z Iranem i uznawanej za terrorystyczną, w oświadczeniach zapewniał, że rozumie przyczyny złości protestujących. Hasan Nasr Allah twierdził jednak, że początkowo spontaniczny ruch został "uprowadzony" przez rzekome zewnętrzne siły. Opowiedział się przeciwko dymisji rządu i wzywał do zakończenia protestów i paraliżujących kraj blokad dróg. W odpowiedzi na jego wezwania zwolennicy Hezbollahu zaczęli atakować protestujących i niszczyć blokady.