Abu Bakr al-Baghdadi zginął po tym, jak "wbiegł do ślepo zakończonego tunelu, kwiląc, płacząc i krzycząc" - mówił na niedzielnej konferencji prasowej prezydent Donald Trump. Jak sam zauważył, pojmanie lub zabicie przywódcy Państwa Islamskiego było priorytetem jego administracji. I - niezależnie od opinii na temat jego prezydentury - dokonanie tego przez amerykańskie wojsko to sukces, który pójdzie na konto Trumpa.
W ciągu ostatnich lat kampania przeciwko Państwu Islamskiemu - choć okupiona stratami, przede wszystkim lokalnych sił kurdyjskich czy irackich - przyniosła kolejne sukcesy. Udało się zatrzymać ekspansję terytorialną organizacji, później odwrócić jej trend, odbić największe miasta (Rakka w Syrii i Mosul w Iraku) i wreszcie pozbawić resztek terytorium. To miało wymiar zarówno praktyczny - kontrola terenów była źródłem zysku dla organizacji - jak i symboliczny, gdyż trudno mówić o "państwie" islamskim, kiedy samozwańczy kalifat nie ma żadnego terytorium. Zabicie założyciela i przywódcy organizacji to kolejny sukces.
Dla Trumpa przychodzi on w momencie, kiedy pochwalenie się realnym osiągnięciem jest bardzo potrzebne. W Waszyngtonie Kongres prowadzi śledztwo ws. impeachmentu prezydenta, a jego decyzja o wycofaniu wojsk z północnej Syrii i danie tureckiej operacji przeciwko Kurdom zielonego światła było krytykowane także przez Republikanów i sojuszników na świecie. To osiągnięcie będzie przydatne nie tylko, by uciec od aktualnych problemów, ale też w przyszłorocznej kampanii o reelekcję. Operacja pokazuje, że - wbrew krytyce wobec Trumpa na polu polityki zagranicznej - wojsko i wywiad USA są skuteczne, a wrogowie nie mogą czuć się bezpieczni.
Skazą na sukcesie było to, jak prezydent o nim poinformował. W przeciwieństwie do Baracka Obamy, który zwięźle przekazał informacje o zabiciu Osamy bin Ladena, urzędujący prezydent mówił przez prawie godzinę, odpowiadał na pytania, opisywał brutalne szczegóły operacji i zbaczał z tematu. W wystąpieniu w dużej mierze skupiał się na samym sobie.
Prezydent nie mógł przestać w obraźliwych przymiotnikach i ze szczegółami opisywać śmierci Baghdadiego: "zdeprawowany", "chory", "brutalny", "zły", "tchórzliwy", "zwierzę bez jaj". - Zginął jak tchórz, uciekając, płacząc i krzycząc - podkreślał prezydent - zginął jak pies, w swoich ostatnich chwilach był w całkowitym strachu, panice i przerażeniu. Mówił, że z Baghdadiego "nie zostało wiele" po tym, jak wysadził się w powietrze, ale żołnierze zebrali "części ciała" w celu potwierdzenia tożsamości. Nazwał bojowników "przerażonymi szczeniaczkami". Chwalił się, że oglądał operację na żywo i wyglądała "jak w filmie".
Próbował też umniejszać sukces swojego poprzednika, jakim było zabicie Osamy bin Ladena i przekonywał, że wyeliminowanie przywódcy ISIS jest dużo ważniejsze. - Osama bin Laden był ważny, ale stał się ważny dopiero po World Trade Center - mówił Trump i wskazywał, że Baghdadi był gorszym terrorystą i zbudował od zera kalifat. Chwalił się też, że jeszcze przed 11 września ostrzegał przed bin Ladenem, co nie jest prawdą.
Dziennikarz Chris Cillizza w artykule na portalu CNN wymienił 41 (!) "najbardziej szokujących" zdań z wystąpienia Trumpa. W pewnym monecie prezydent USA powiedział: "ISIS być może używa internetu lepiej, niż ktokolwiek na świecie - z wyjątkiem Donalda Trumpa". To zresztą nie pierwszy raz, kiedy prezydent mówi o sobie w trzeciej osobie.
Ponadto Trump zdradził, że - wbrew zwyczajowi - nie uprzedził o operacji spikerki Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, jednej z kilku najważniejszych osób w państwie, bo obawiał się "przecieków". Jednak o ataku - choć bez podania jego celu - informowano m.in. władze Rosji. Trumpa skrytykowano za to, że o tak ważnej operacji szybciej dowiedziano się na Kremlu, niż w amerykańskim Kongresie.
Udana operacja przeciwko przywódcy Państwa Islamskiego to sukces dla Białego Domu, jednak czy rzeczywiście to tak poważny cios dla organizacji, jak mogłoby się wydawać?
Wilson Fache, korespondent haaretz.com na Bliskim Wschodzie mówił, że nie jest jasne, jak duża była rzeczywista rola Baghdadiego w działaniu organizacji - czy koordynował je i wydawał decyzje, czy raczej tylko pokazywał się w nagraniach propagandowych. - Nie wydaje się, że na co dzień sprawował kontrolę nad organizacją - powiedział.
- Nie sądzę, by ISIS potrzebowało kogoś takiego jak Baghdadi, aby pozostać aktywne - mówił ekspert. Jak relacjonował, żołnierze w Syrii czy Iraku nie przywiązywali do lidera Państwa Islamskiego tak dużej uwagi, jak robiono to na Zachodzie. Cytował osobę z irackich sił bezpieczeństwa, według której śmierć Baghdadiego to "symboliczne" zwycięstwo, bo decyzje podejmowane były na niższych szczeblach. Samozwańczy "kalif" Państwa Islamskiego niewątpliwie był symbolem - to on po zdobyciu przez terrorystów Mosulu ogłosił w tamtejszym meczecie ustanowienie "kalifatu". Następca nie będzie już miał takiego wizerunku.
Według Fache'a być może większym ciosem było pozbawienie organizacji terytorium (z którego czerpała ogromne pieniądze). Jednak pomimo tych ciosów wciąż stanowi bardzo poważne zagrożenie i jest w stanie przeprowadzać i inspirować ataki.
Eksperci oceniają, że choć śmierć Baghdadiego jest ciosem dla organizacji, to wraz z nim nie zginęła ani jego ideologia, ani przyczyny (w tym społeczno-gospodarcze), które skłaniały ludzi do radykalizacji i zasilenia szeregów islamistów. Grupa wciąż ma tysiące borowików na wolności w Iraku i Syrii, a do tego rośnie w siłę w innych krajach. Ponadto bojownicy w ostatnim czasie uciekają z więzień, których dotychczas pilnowali Kurdowie - ci muszą się jednak bronić przed ofensywą turecką.
W pierwszych dwóch dniach po zabiciu Baghdadiego Państwo Islamskie nie wydało komunikatu w tej sprawie. Nie wiadomo więc, czy oficjalnie potwierdzają śmierć przywódcy i kto będzie jego następcą. Utrudniać może to fakt, że - jak poinformowali syryjscy Kurdowie - w niedzielę w Syrii udało się zabić także prawą rękę przywódcy i rzecznika Państwa Islamskiego.
Od razu po operacji przeciwko Baghdadiemu pojawił się jednak obawy, że członkowie lub zwolennicy ISIS mogą chcieć dokonać ataków odwetowych. Prezydent Francji Emmanuel Macron nazwał sukces amerykańskich komandosów ciosem w ISIS, ale podkreślił, że walka przeciw niemu nadal trwa. Z kolei francuski minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner w liście do policji wezwał, by w wzmocnić czujność wobec ekstremistów - podaje "Deutsche Welle". Ostrzegł w nim przed możliwości "zintensyfikowania propagandy" dżihadystów i pojawieniem się wezwań do aktów zemsty.
Eksperci oceniają, że śmierć Baghdadiego może motywować bojowników jego organizacji do walki. Rita Katz, dyrektorka grupy SITE, organizacji zajmującej się monitorowaniem aktywności terrorystów, napisała, że to "sprawiedliwość" dla ofiar i "duże zwycięstwo nad ISIS". Ale - podkreśliła - "trzeba wiedzieć, że ISIS będzie działać i bez niego". - Członkowie i zwolennicy z pewnością będą widzieć w nim męczennika i wykorzystają jego śmierć jako przyczynek do rekrutacji - oceniła.
Już wcześniej obserwowaliśmy ataki ISIS w ramach zemsty i kilka miesięcy temu sam Baghdadi stwierdził, że straszliwe ataki na Sri Lance były odwetem za zajęcie Baguz, ostatniego skrawka terytorium w Syrii. Zatem możliwe - choć nie chcę brzmieć alarmistycznie - w kolejnych dniach lub tygodniach dojdzie do ataku, za który ISIS weźmie odpowiedzialność i określi go jak zemstę za zabicie przywódcy
- mówił z kolei Wilson Fache. Taki atak może zostać przeprowadzony zarówno na Bliskim Wschodzie, jak i w innych częściach świata.