Felietonistka Charlotte Edwardes napisała na łamach "The Sunday Times", że Boris Johnson obmacywał ją podczas lunchu w 1999 roku, kiedy był redaktorem magazynu "The Spectator". Dziennikarka dodała, że po posiłku powiedziała o zajściu kobiecie, która siedziała po drugiej stronie Johnsona. Osoba ta miała przyznać, że Boris Johnson łapał za udo także ją.
W niedzielę wieczorem głos w sprawie zabrał rzecznik Downing Street, pisząc na Twitterze, że twierdzenie, jakoby Boris Johnson obmacywał Charlotte Ewardes, jest nieprawdziwe. Dziennikarka odpowiedziała: "Jeśli premier nie pamięta tego incydentu, to najwyraźniej mam lepszą pamięć niż on".
Boris Johnson odniósł się do oskarżeń Ewardes w poniedziałek, zapytany o sprawę podczas wywiadu dla BBC. Na pytanie, czy dotykał Edwardes w niewłaściwy sposób, odpowiedział "nie". Dopytywany o to, czy sugeruje, że dziennikarka wymyśliła opisaną w "The Sunday Times" historię, powiedział: "Mówię tylko to, co powiedziałem i myślę, że opinia publiczna chce raczej usłyszeć, co robimy dla niej i dla kraju oraz o wysiłkach w celu zjednoczenia kraju". Premier Wielkiej Brytanii stwierdził także, że nie uważa, aby oskarżenia miały przyćmić konferencję Partii Konserwatywnej.
Jak informuje "The Telegraph", minister ds. kobiet i równości, Liz Truss, powiedziała, że "przyjrzy się" zarzutom, które stawia premierowi Charlotte Edwardes.
Rzekome obmacywanie dziennikarki to niejedyne oskarżenia, które w ostatnim czasie wysunięto wobec Borisa Johnsona. Tydzień wcześniej na łamach "The Sunday Times" ukazał się artykuł o tym, że gdy Johnson sprawował urząd burmistrza Londynu, był w bliskiej relacji z Jennifer Arcuri, amerykańską bizneswoman pracującą w branży technologicznej, która otrzymywała granty ze środków publicznych w wysokości tysięcy funtów. Ówczesny burmistrz brytyjskiej stolicy miał zabierać Arcuri na oficjalne misje handlowe. Brytyjskie media piszą, że Arcuri przyznała się znajomym do romansu z Johnsonem, jednak zaprzecza, że był z nią w bliskiej relacji. W związku z tymi oskarżeniami władze Londynu zwróciły się do organu nadzorczego policji. Ten sprawdza, czy są podstawy do wszczęcia śledztwa - pisze "The Guardian".