Dziury małe i z dziwnego kierunku, do tego wrak na pustyni. Zagadkowo precyzyjne uderzenie, przez które zdrożeje benzyna

Atak na saudyjskie instalacje naftowe był imponująco skuteczny. Widać to zwłaszcza na zdjęciach satelitarnych uszkodzonych obiektów. Pojawia się coraz więcej wątpliwości, czy rzeczywiście atak jest dziełem rebeliantów z Jemenu. Waszyngton już jest przekonany, że to sprawka Iranu. Byłby to bezprecedensowy atak, który może doprowadzić do silnego odwetu.

Do uderzenia doszło w sobotę nad ranem. Celem była największa saudyjska rafineria w Bukajk (Abqaiq) i pobliskie pole wydobywcze Churajs (Khurais). W obu miejscach doszło do pożarów, które kilka godzin później opanowano.

Jednak według oświadczenia władz Arabii Saudyjskiej, atak poczynił duże szkody. Rafineria miała stracić większość możliwości produkcyjnej - 5,7 milionów baryłek dziennie. To ponad połowa całej dziennej produkcji w Arabii Saudyjskiej i około pięciu procent całej globalnej produkcji. W reakcji ceny tego surowca na rynkach światowych od razu skoczyły.

Czy aby na pewno Jemen?

Atak był więc bardzo skuteczny i dotkliwy. Pytanie, kto był zdolny przeprowadzić coś takiego? Odpowiedzialność za atak od razu wzięli na siebie jemeńscy rebelianci z ruchu Hutich, którzy od kilku lat prowadzą wojnę między innymi z Arabią Saudyjską i atakują ją przy pomocy rakiet oraz dronów. Wspomaga ich przy tym wydatnie Iran, przemycając dla nich swoją broń i pomagając rozwijać własną. Pojawił się jednak cały szereg poszlak wskazujących na to, że Huti mogą być tylko przykrywką.

Nie mają co do tego wątpliwości amerykańskie władze. Sekretarz Stanu Mike Pompeo wprost stwierdził, że za atakiem stoi Iran. - Nie ma żadnych dowodów wskazujących na uderzenie z Jemenu - napisał na Twitterze. Amerykańska telewizja ABC News podała konkretnie, powołując się na "anonimowego wysokiej rangi urzędnika administracji Donalda Trumpa", że atak przeprowadzono przy pomocy kilkunastu rakiet manewrujących i około 20 dronów. Wszystkie miały wystartować z Iranu.

Wersję Amerykanów umacnia po pierwsze wyjątkowa skuteczność ataku. Houti przeprowadzają uderzenia na Arabię Saudyjską od lat i jedynie incydentalnie wyrządzą większe szkody. Po prostu mają ograniczone możliwości a Saudyjczycy bronią się dość sprawnie. Teraz atak był jednak brutalnie skuteczny. Co więcej, był bardzo precyzyjny, co potwierdzają zdjęcia ujawnione przez Amerykanów.

Chirurgiczna robota

Administracja amerykańska opublikowała ujęcia obu uszkodzonych instalacji naftowych, wykonane w niedzielę przez cywilnego satelitę formy DigitalGlobe. Łącznie jest ich sześć. Po trzy pokazujące stan jednego z zaatakowanych obiektów przed, po w ujęciu ogólnym i po w ujęciu szczegółowym.

Ujęcie ogólne zaatakowanej rafineriiUjęcie ogólne zaatakowanej rafinerii Fot. maldonci / AP

Wielce wymowne jest zwłaszcza zdjęcie w zbliżeniu pokazujące uszkodzenia zbiorników w rafinerii Bukajk. Widać na nim, że coś co w nie uderzyło atakowało precyzyjnie niemal dokładnie ten sam punkt i z tego samego kierunku. Z 11 widocznych zbiorników, 9 jest trafionych w ten sam sposób. Łącznie na terenie rafinerii miało dojść do 17 eksplozji. Trafiona miała zostać precyzyjnie najważniejsza infrastruktura.

Zbliżenie na otwory w zbiornikach, wybite przez rakiety/dronyZbliżenie na otwory w zbiornikach, wybite przez rakiety/drony Fot. maldonci / AP

Nie sprecyzowano ile rakiet/dronów trafiło w pole wydobywcze, ale na zdjęciach widać, że trafione zostały i spłonęły dwa identyczne wysokie elementy instalacji naftowych.

Ogólne ujęcie zniszczeń na polu wydobywczymOgólne ujęcie zniszczeń na polu wydobywczym Fot. maldonci / AP

- Precyzja ataku jest imponująca. Osiągnięcie takiej jest możliwe właściwie tylko na dwa sposoby. Po pierwsze może to być dron naprowadzający się precyzyjnie na wgrany do pamięci obraz celu. Druga opcja to klasyczne pociski manewrujące naprowadzane precyzyjnie dzięki nawigacji satelitarnej. Obie technologie są dość zaawansowane. Jak najbardziej w zasięgu Iranu, ale miałbym wątpliwości, czy w zasięgu jemeńskich bojówek - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Dawid Kamizela, dziennikarz miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa".

- Biorąc pod uwagę ślady uderzeń widoczne na zdjęciach satelitarnych, jeśli to były rakiety manewrujące, to musiały mieć wyjęte wybuchowe głowice. Inaczej zniszczenia byłyby znacznie bardziej widoczne. Obstawiałbym, że wyjęto je w celu zwiększenia zasięgu, bo taka głowica swoje waży. No a ponieważ celem były wrażliwe z natury instalacje naftowe, to nie potrzeba kilkuset kilogramów materiałów wybuchowych. Wystarczy sama energia uderzenia i może zapalnik - dodaje.

Szczątki z irańskim rodowodem

W sieci szybko zaczęły się pojawiać inne poszlaki wskazujące na to, że być może to nie jemeńscy rebelianci stoją za uderzeniem. Po pierwsze to nagranie rzekomo pokazujące niezidentyfikowane obiekty wlatujące w sobotę nad ranem na małej wysokości nad terytorium Kuwejtu. Nie ma pewności kiedy i gdzie je wykonano, jednak rząd szejkanatu wszczął w niedzielę oficjalne dochodzenie w sprawie możliwego naruszenia przestrzeni powietrznej przez drona.

Również w sobotę trafiły do sieci zdjęcia rzekomo przedstawiające szczątki jednej z rakiet biorących udział w ataku, leżące na saudyjskiej pustyni. Również nie ma pewności co do miejsca i czasu ich wykonania, choć osoby, które je wrzuciły, zarzekają się, iż są z soboty.

Zdjęcia wraku rzekomo znalezionego w sobotę na saudyjskiej pustniZdjęcia wraku rzekomo znalezionego w sobotę na saudyjskiej pustni Fot. ArmsControlWonk.com

Specjaliści od broni rakietowej doszli do wniosku, że szczątki widoczne na zdjęciu to rakieta manewrująca Kuds-1. Houti twierdzą, że to ich własne dzieło. Pierwszy raz mieli go użyć w czerwcu tego roku do ataku na lotnisko Abha w południowej Arabii Saudyjskiej. Rannych zostało 26 osób. Opracowanie takiej broni przez rebeliantów jest jednak mało prawdopodobne. Znacznie bardziej realne byłoby, że Kuds-1 opracowano w Iranie, specjalnie na potrzeby Hutich. Nie ma na to jednak dowodów. Iran nigdy nie chwalił się czymś w rodzaju Kuds-1.

Jak pisze Fabian Hinz (niemiecki ekspert ds. Bliskiego Wschodu), "irańskim śladem" w tej kwestii jest jednak chociażby zastosowanie silnika odrzutowego TJ100, opracowanego przez prywatną czeską firmę PBS Aerospace do celów cywilnych. Czesi twierdzą, że nigdy nie sprzedawali ich do Iranu, jednak Iran używa ich otwarcie do napędzania swoich dronów-celów. Dodatkowo cała rakieta Kuds-1 wygląda na pomniejszony i zmodyfikowany pocisk Soumar, oficjalnie prezentowany przez Irańczyków. To z kolei "twórcza" kopia radzieckiego Ch-55, nabytego nielegalnie z Ukrainy około 20 lat temu.

Rakieta Kuds-1 prezentowana w lipcu przez HutichRakieta Kuds-1 prezentowana w lipcu przez Hutich Fot. ArmsControlWonk.com/domena publiczna

Wygodny kierunek iracki

Zakładając, że w ataku użyto rakiet Kuds-1, pozostaje kwestia ich zasięgu. Według Irańczyków ich Soumar może przelecieć około 1300 km. Kuds-1 jest jednak mniejszy i ma mało ekonomiczny cywilny silnik, co oznacza zdecydowanie mniejszy zasięg. Tymczasem z terenów kontrolowanych przez Houtich w Jemenie do zaatakowanej rafinerii jest około 1200 kilometrów. Za dużo jak dla Kuds-1. Zaatakowany w czerwcu przy ich pomocy port lotniczy w Abha jest zaledwie 120 kilometrów od terenów Houtich.

Pojawia się więc kwestia, czy pocisków nie odpalono z terytorium Iraku. Wówczas byłoby możliwe, że część z nich przeleciała nad Kuwejtem a nisko lecący pocisk manewrujący można pomylić z dronem. Jakiś mógł rozbić się w wyniku awarii na saudyjskiej pustyni. W Iraku działają kontrolowane przez Iran bojówki PMU (Jednostki Mobilizacji Ludowej), sformowane w czasach walki z tak zwanym Państwem Islamskim. To w praktyce paramilitarne formacje niezależne od rządu w Bagdadzie, realizujące politykę Iranu.

Amerykanie twierdzą, że to właśnie PMU w maju wystrzeliły pociski w kierunku rurociągu w Arabii Saudyjskiej. Jeśli znów irackie bojówki zostałyby użyte do ataku, to rakiety Kuds-1 musiałyby przelecieć około 600-650 kilometrów, co jest znacznie bliżej ich domniemanych możliwości. Zwłaszcza, jeśli wyjęto im głowice.

Członkowie milicji PMU podczas walk z tzw. Państwem Islamskim. Formacja składa się głównie z szyitów i jest pod pośrednią kontrolą szyickiego Iranu a nie głównie sunnickich władz irackichCzłonkowie milicji PMU podczas walk z tzw. Państwem Islamskim. Formacja składa się głównie z szyitów i jest pod pośrednią kontrolą szyickiego Iranu a nie głównie sunnickich władz irackich Fot. TASNIM

Wersję o ataku z Iraku popiera też fakt, że tuż po ataku w sobotę, Saudyjczycy poderwali w powietrze swój latający radar Saab 2000 Erieye. Maszyna krążyła później przez wiele godzin w pobliżu granicy z Irakiem.
Dodatkowo iracki kierunek uwiarygodnia to, jak rozmieszczone są uszkodzenia zbiorników w rafinerii widoczne na zdjęciach satelitarnych. Wszystkie dziury są z północnego-zachodu. Czyli ogólnie rzecz biorąc z kierunku Iraku, nie Jemenu.

Dodatkowo nadlatując z północnego-wschodu, pociski mogły ominąć dość szczelną ścianę systemów przeciwlotniczych, które Saudowie postawili na północy, w celu ochrony przed bezpośrednim uderzeniem z Iranu, oraz na południu przy granicy z Jemenem, w celu zwalczania pocisków odpalanych przez Hutich. Teoretycznie obie zaatakowane instalacje znajdują się w zasięgu baterii systemów Patriot stojących na wybrzeżu Zatoki Perskiej, jednak rakiety manewrujące leciały nisko i w dość dużej odległości od nich. W ten sposób byłyby nie do wykrycia przez radary systemów obrony.

- Osobiście skłaniam się do opcji z rakietami cruise naprowadzanymi satelitarnie, pozbawionymi głowic bojowych. Wówczas wszystko do siebie pasuje i staje się możliwe, że rzeczywiście odpalono je z południowego Iraku - mówi Kamizela.

Potencjał na odwet

Jeśli Amerykanie i Saudyjczycy zaprezentują przekonujące dowody na poparcie wersji o ataku z Iraku, prz pomocy teoretycznie "jemeńskich" rakiet, ale tak naprawdę mających rodowód irański, to sobotni atak będzie oznaczał poważną eskalację napięć w regionie. Dotychczasowe uderzenia Houtich na Arabię Saudyjską były uciążliwe, czasem powodowały wiele ofiar, jednak generalnie były raczej próbą kampanii terroru, nie wpływającą istotnie na działanie całego państwa.

Precyzyjne uderzenie w najcenniejszą infrastrukturę saudyjską to zupełnie inny kaliber. Donald Trump już straszy, że USA są "gotowe do ataku" odwetowego. Amerykanie mają tylko czekać, aż Saudowie jednoznacznie wskażą sprawcę. Pytanie, czy ci zdecydują się na ostrą konfrontację z wrogim Iranem. Oba państwa znajdują się już od lat w stanie zimnej wojny, która w ostatnich miesiącach coraz bardziej się zaognia.

Więcej o: