Do eksplozji doszło 8 sierpnia w czasie próby rakietowej w Siewierodwinsku koło Archangielska na północy Rosji. Agencja nuklearna Rosatom poinformowała, że zginęło pięciu jej pracowników. Życie straciło także dwóch żołnierzy.
Rosyjskie wojsko podało, że do wybuchu doszło podczas testu "silnika rakietowego na paliwo ciekłe", który przeprowadzali głównie cywilni specjaliści z biura projektowego zajmującego się właśnie produkcją silników rakietowych i rakiet. Jak podaje TVN24, z ustaleń dziennikarzy Radia Swoboda wynika, że eksplozja nastąpiła podczas podnoszenia rakiety napędzanej paliwem nuklearnym z dna Zatoki Dwińskiej. Rakieta miała tam spaść kilka miesięcy wcześniej.
Tymczasem do wybrzeży Zatoki Dwińskiej przydryfowały dwie platformy. Lokalny serwis informacyjny Biełomorkanał zamieścił w sieci nagranie, na którym mężczyzna z dozymetrem sprawdza poziom promieniowania na plaży, gdzie znajdują się platformy.
Pomiar wynosił między 154 a 186 mikrorentgenów na godzinę przy linach rybackich pochodzących z platform, oddalonych od nich o około 150 metrów. Norma, która nie powinna być przekraczana to 20-40 mikrorentgenów. Na wideo widać też, że w oddali od łodzi dozymetr wskazywał 5-6 mikrorentgenów na godzinę. Zdaniem ekspertów poziom promieniowania na platformach może być "szkodliwy lub nawet śmiertelny" - podaje "The Telegraph".
Teren nie został w żaden sposób zabezpieczony, na nagraniu serwisu Biełomorkanał widać jedynie czerwony podkoszulek rozciągnięty na dwóch patykach. Mieszkańcy regionu ostrzegają się, by nie dotykać niczego na plaży i nie zbliżać się do platform
Radio Swoboda opublikowało rozmowę dowódcy jednostki wojskowej w Siewierodwińsku, który brał udział w teście rakiet w pobliżu Ninoksy. Powiedział on mieszkańcom wsi, że doszło do wybuchu "pod platformą" i ostrzegł, by "nie podchodzili do rzeczy, które wypłyną na brzeg w najbliższych dniach".
Innym przykładem niefrasobliwości władz była sytuacja w szpitalu w Archangielsku, do którego przewieziono mężczyzn, którzy ucierpieli w wyniku eksplozji. Pacjenci byli radioaktywni, jednak oficjele nie poinformowali personelu szpitala z jakim przypadkiem mają do czynienia, czym narazili ich na niebezpieczeństwo. Do placówki po jakimś czasie przyjechali agenci FSB, którzy kazali pracownikom placówki podpisać klauzule poufności i zabronili mówić o zdarzeniu.