W czwartek podczas lotu Air Canada do Australii samolot wpadł w "nieprzewidziane i nagłe turbulencje". W Boeingu 777 było prawie 300 osób, a w wyniku turbulencji obrażenia odniosło 37 osób, zarówno wśód pasażerów jak i załogi. Do turbulencji doszło na wysokości 11 tys. metrów, około 960 km od Honolulu.
W związku z incydentem, do którego doszło na trasie z Vancouver do Sydney, podjęto decyzję o zawróceniu go i awaryjnym lądowaniu na Hawajach, w Honolulu. Tam 30 osób trafiło do szpitali, okazało się też, że co najmniej dziewięć z nich ma poważne obrażenia.
Służby z Honolulu przekazały, że wśród rannych są zarówno dzieci, jak i osoby starsze. Wyliczano, że były to skaleczenia, siniaki, bóle szyi i pleców.
- Samolot po prostu spadał. Gdy zaczęły się turbulencje, obudziłam się i spojrzałam, czy dzieci są zapięte. Następną rzeczą, którą widziałam, były dosłownie ciała na suficie samolotu - relacjonowała agencji AP jedna z pasażerek. Inny z pasażerów opowiadał, że jeśli ktoś w tamtym momencie nie był przypięty pasami bezpieczeństwa, to uderzał głową w sufit.
- Mnóstwo krwi wokoło, to było naprawdę straszne - dodawał inny z pasażerów. Z ich relacji wynika, że samolot Air Canada zaczął nagle spadać i przekręcił się na bok.